Była ich dziesiątka: Wrex wraz z czwórką swoich podkomendnych oraz
Prangley z czterema towarzyszami. Znajdowali się w zrujnowanym kościele,
który przed wojną musiał być remontowany. Dowodem na to były
rusztowania umieszczone w kilku miejscach. Wrex nie pytał Prangleya, co
to za miejsce. Na Tuchance również były przeróżne kulty, w większości
dawno zapomniane, ale to na co patrzył było zupełnie inne. Bardzo
wzniosłe i piękne, chociaż podziurawione kulami posągi wciąż stały
dumnie. Uniósł głowę w stronę centralnego miejsca budowli i ujrzał tam
mężczyznę z rękoma i nogami przybitymi do krzyża. Pewnie jakiś
zbrodniarz - pomyślał Wrex - tylko dlaczego to on jest centralnym
punktem tego kultu?
- To Jezus Chrystus. - Prangley zobaczył zaciekawienie kompana.
Inni kroganie zajmowali się budową skromnych fortyfikacji oraz przygotowywali wąskie przejście, które miało służyć jako droga ucieczki, natomiast drużyna Lawson rozstawiała miny i sprzęt, jakiego wódz Urdnotów do tej pory nie widział. Chwilowo zaciekawiła go jednak sprawa człowieka na krzyżu.
- Kim był ten Chrystus? - zapytał, siadając w pierwszej ławie od ołtarza i wodząc wzrokiem po wyrzeźbionej z drewna postaci.
- To Jezus Chrystus. - Prangley zobaczył zaciekawienie kompana.
Inni kroganie zajmowali się budową skromnych fortyfikacji oraz przygotowywali wąskie przejście, które miało służyć jako droga ucieczki, natomiast drużyna Lawson rozstawiała miny i sprzęt, jakiego wódz Urdnotów do tej pory nie widział. Chwilowo zaciekawiła go jednak sprawa człowieka na krzyżu.
- Nie jestem katolikiem. Nie wierzę w to, co tu widzisz, więc nie jestem najlepszym źródłem informacji - odparł uczeń Jack.
Jeden z członków jego drużyny usłyszał tę rozmowę i podszedł do
mężczyzn. Na jego obtartym pancerzu błyszczał łańcuszek z wizerunkiem
dokładnie tego samego mężczyzny. Żołnierz chwycił mały krzyżyk w dłoń i
powiedział:
- To człowiek, ale i syn boży. Umarł na krzyżu za nasze grzechy, żebyśmy
po śmierci mogli wstąpić do nieba i spocząć u jego boku. To najbardziej
rozprzestrzeniona religia wśród ludzi. Ja również ją wyznaję -
powiedział z pewną dozą wyższości.
- Co wam daje ta wiara? - spytał Wrex, opierając się wygodniej.
- Każdemu co innego. Moja matka prosi Pana, aby dał przeżyć wojnę mi i
mojej siostrze. Ojciec zawsze modlił się o dobre żniwa na naszym polu.
Moja siostra, pięciolatka, pewnie modli się o cukierki. - Uśmiechnął
się, lecz po chwili spoważniał, mówiąc zdecydowanie: - Ja jestem
żołnierzem i potrzebuję siły do walki, do przeżycia. Bóg mi to daje,
kiedy go o to poproszę - powiedział nieznajomy.
- Jak się nazywasz i co tu robisz, żołnierzu? Słyszałem, że wasz oddział to sami ochotnicy - spytał zaciekawiony Wrex.
- Kapral Michael Young. Masz rację, zgłosiłem się na ochotnika do
oddziału Lawson. Wcześniej walczyłem w brytyjskiej partyzantce. A co
robię? Walczyłem, ale teraz chyba przyszła pora po prostu godnie umrzeć.
- Ostatnie słowa wypowiedział patrząc w stronę placu, przez który
niedługo miały przebiec setki stworów Żniwiarzy w jednym tylko celu -
aby ich zabić. Już mogli dojrzeć dziesiątki, a może i setki.
Wciąż mieli kilka chwil. Wbrew pozorom, wróg wcale nie był bezmyślny.
Odwlekanie ataku świadczyło o tym, że szykują jakąś taktykę. Pozycja
obrońców była dobra, co nieznacznie poprawiało ich nastrój. Kościół był
ze strony wschodniej i zachodniej otoczony niemożliwymi do przebycia
ruinami. Aby je okrążyć, trzeba było przejść kilka przecznic dalej, co
na pewno zajęłoby mnóstwo czasu. Na południe wiodła droga, którą ruszyło
auto z Mirandą, Samarą i pozostałymi. Ci, którzy zostali na miejscu,
mieli za zadanie jak najbardziej opóźnić wroga, zadać jak największe
straty, a następnie wycofać się. Atak musiał nastąpić z północy. To
ułatwiało zaplanowanie defensywy. Przewaga Żniwiarzy była jednak większa
niż sto do jednego.
- I ten Chrystus, człowiek którego czcicie, umarł w ten sposób? Jak pospolity bandyta? - kontynuował temat Wrex.
- Tak go potraktowano, ale trzeciego dnia zmartwychwstał i przyszedł do swoich uczniów, aby...
Kilku krogan burknęło, przerywając mu w pół zdania. Jeden z nich krzyknął:
- Co za bujda! Może ten wasz Krystus był kroganinem, ale po prostu nie
zauważyliście! Miał dwa serca i jedno padło, a po trzech dniach sam
zorientował się, że ma jeszcze drugie!
Wojownicy z Tuchanki potraktowali słowa towarzysza jak dobry żart. Śmiali się.
- Raczej ktoś by zauważył coś takiego - odparł zgaszony Young, dodając: - A na Tuchance w nic nie wierzycie?
Wrex podniósł się z ławy i wyciągnął zza pleców strzelbę, mówiąc:
- Nasza rasa od zawsze wierzyła w siłę. Starożytni kroganie wyznawali
różne religie, ale niewiele dobrego im to przyniosło. I tak skończyli w
gruzach atomowej wojny. Potem było genofagium. Nie wierzyliśmy w nic... -
Wrex zamyślił się. - A teraz musimy zastosować nasz sposób, a nie twój,
Young. Ten facet z krzyża ci nie pomoże. Może to zrobić duży zapas
amunicji i celne oko. Obyś miał jedno i drugie.
Jeden z krogan powiedział:
- A czy ten Krystus miał jakieś umiejętności, które zrobiłyby na nas
wrażenie? Rozwalał ludzi w jakiś spektakularny sposób? Albo pokonywał na
pięści większych od siebie?
- Zamieniał wodę w wino - odpowiedział z uśmiechem Prangley.
Kroganie znów parsknęli śmiechem.
Young zamilkł. Odszedł powolnym krokiem w stronę kolegów rozstawiających ostatnie miny. Prangley dostrzegł, że kapral schował wisiorek za pancerz.
II
Jechali zaledwie trzydzieści minut. Auto było naprawdę szybkie, a
Miranda wiedziała, jak je obsługiwać. "Najwyższe wzgórze w okolicy" -
tam się kierowali. Po dojechaniu na miejsce, zamiast euforii, poczuli
rozczarowanie. Nie widzieli krogan. Na wzgórzu było tylko kilka skrzyń z
zaopatrzeniem oraz dwa prowizoryczne namioty. Jasnym stało się, że obóz
nie był gotowy, coś musiało odciągnąć uwagę żołnierzy. Nie było jednak
śladów walki. Ranni cywile, ocaleni ze statku przetwórni, zaczęli
szlochać. Otrzymali od losu nadzieję na uniknięcie śmierci, ale teraz
wybawienie oddaliło się ponownie.
- Gdzie oni są, do jasnej cholery!? Przecież mieli tu być - powiedziała Miranda.
- Spokojnie, muszą być w pobliżu - odrzekła Samara, rozglądając się po okolicy.
- Gdzie oni są, do jasnej cholery!? Przecież mieli tu być - powiedziała Miranda.
- Spokojnie, muszą być w pobliżu - odrzekła Samara, rozglądając się po okolicy.
Lawson po cichu zaklęła, przybierając przy tym grymas twarzy, który
nawet w Samarze wzbudził niepokój. Asari, w przeciwieństwie do
uratowanych przez Lawson ludzi, nie spanikowała i zaczęła badać ślady w
obozie. Dostrzegła odciski butów kilku krogan, którzy zeszli ze wzgórza
tą samą drogą, którą na nie weszli. To oznaczało, że musieli wycofać się
do promu. Wyglądało na to, że się spieszyli.
- Mirando, musimy zejść tą ścieżką. Tam wylądował nasz prom, a ja wiem,
gdzie to jest. Gdyby już go odpalili, to z pewnością byśmy to zobaczyły -
zarekomendowała Samara.
- Cholera. Paliwo nam się kończy. Lepiej, żeby tam byli... Czy to daleko? - spytała Lawson.
- Nie, tylko kilka minut.
Cała grupa z powrotem wsiadła do auta i ruszyła w miejsce lądowania
Kodiaka. Droga faktycznie nie trwała dłużej niż dziesięć minut.
Wydłużyła się nieco wskutek manewrów, które musiała stosować Miranda,
aby wymijać pozostawione przed wojną auta. Na miejscu była krogańska drużyna, która starał się nawiązać łączność z kościołem przez radio.
Zupełnie bezskutecznie. Dookoła było pełno ciał kanibali i grasantów.
Od razu po wyjściu z auta, Miranda ruszyła z pretensjami:
- Co wy sobie wyobrażacie?! Mieliście być na tym wzgórzu. Dlaczego
zlekceważyliście roz... - Nie dokończyła. Dostrzegła rządek ciał, w
którym leżało siedmiu martwych krogan.
Jeden z żołnierzy podszedł do Lawson i próbował się tłumaczyć. Okazało
się, że drużyna szykująca kamuflaż została namierzona przez oddział
Żniwiarzy - kilku grasantów ze swoimi kanibalami. Kroganie ze wzgórza usłyszeli odgłosy walki i ruszyli, by wspomóc towarzyszy. Wybili wszystkich
wrogów do nogi, ale grupa "kamuflująca" została unicestwiona.
Ostatni z towarzyszy wykrwawił się kilka minut przed przybyciem asari i
Lawson. Członkowie oddziału przybyłego ze wzgórza postanowili nie
rozdzielać się, tylko bronić Kodiaka i próbować nawiązać łączność.
Utrzymanie obu miejsc uznali za nierealne.
- Dobrze zrobiliście - wtrąciła się asari. - Bez promu nie mielibyśmy szans na ucieczkę.
Miranda w duszy przyznała jej rację. Przyłożyła dłoń do czoła, jakby
mierzyła sobie gorączkę. Wyjaśniła sytuację oddziałowi krogan i
powiedziała:
- Jesteście gotowi do drogi? Jeśli jeszcze nie ma oddziału Wrexa, to znaczy, że mają problemy. Musimy im pomóc.
- Wrex mówił, żebyśmy ruszali bez niego - zauważyła Samara. - On jest moim dowódcą na tej misji i jego rozkazy wykonuję.
- Nie bądź głupia. Olej te rozkazy i potraktuj go jak przyjaciela. On by
po ciebie wrócił. Shepard też by wrócił, choćbyś go błagała, żeby tego
nie robił. Ja się tego nauczyłam, kiedy walczyliśmy ze zbieraczami. On
mnie tego nauczył. Celem tej misji nie jest ocalenie mnie, czy Wrexa.
Jest nim uratowanie Sheparda. Pomyśl, co on by powiedział, gdyby się
dowiedział, że zostawiłyśmy tak przyjaciela?
Asari jakby straciła wewnętrzny spokój. Zaczęła intensywnie myśleć, ile
razy komandor Shepard ratował swoich przyjaciół od śmierci? Jak uratował
ją. Przypomniała jej się sytuacja z klasztoru Ardat - Yakshi, gdzie
chciała popełnić samobójstwo. Przystawiła sobie pistolet do głowy, ale
Shepard nie pozwolił na oddanie strzału. Wbrew jej woli, ale teraz była
mu wdzięczna. Życie przyjaciół było dla niego najważniejsze, ale jeśli
Samara zlekceważyłaby rozkaz Wrexa, złamałaby kodeks egzekutorki. Rozkaz
to rozkaz i trzeba go wykonać. Zaczęła to tłumaczyć Mirandzie, która
była coraz bardziej zirytowana.
- Kodeks? Słuchaj, pamiętam twoją przysięgę złożoną Shepardowi podczas
naszej wizyty na Ilium. Pomógł ci rozprawić się z Morinth, a ty
obiecałaś wypełniać jego rozkazy. Czy Wrexowi też złożyłaś tak uroczystą
przysięgę?
- Nie... Samego złożenia przysięgi nie było, bo nie mieliśmy czasu. Po prostu jestem pod jego dowództwem.
- Więc nawet według kodeksu twoim dowódcą wciąż jest Shepard, tak? -
spytała Miranda, przysuwając się kilka kroków bliżej i czując, że
zyskuje przewagę w rozmowie.
- Przysięga jest ważna tylko na czas wspólnej misji. Pokonaliśmy zbieraczy...
- Ale nie Żniwiarzy - przerwała Miranda, podnosząc głos. - To właśnie
jest misja Sheparda, a o ile się nie mylę, to dziś sama zdążyłaś już
zabić kilku. Ta misja dalej trwa!
Asari rozważyła słowa Lawson i doszła do wniosku, że to prawda. Shepard
żył, od kilku lat walczył ze Żniwiarzami, a zbieracze byli tylko
elementem tej wojny.
- Tak - powiedziała z zaskoczeniem w głosie. - Masz rację, Mirando.
Lećmy po Wrexa. Chcę, żebyś wiedziała, że to nie jest tak, że byłam
gotowa poświęcić go, ale mój kodeks...
- Samaro, niektórzy poświęcili w tej wojnie znacznie więcej niż kodeks. Przemyśl to.
Kroganie przysłuchiwali się rozmowie i nie ukrywali zachwytu, kiedy
dostali rozkaz szykowania się do lotu w stronę atakowanego kościoła.
Rozległy się radosne warknięcia. Kilku z nich praktykowało nowy zwyczaj i
przybijało sobie piątki. Nauczyli się tego podczas walk u boku ludzi w Wielkiej Brytanii.
III
W podziurawionej pociskami wieży kościoła usadowiło się dwóch żołnierzy
wyposażonych w karabiny snajperskie. Mieli wykończyć jak największą
liczbę wrogów, po czym zmienić broń na "szturmówki" i przyłączyć się do
walki na dole. Pozostali obrońcy skupili się za złożoną z kościelnych
ław barykadą. Świątynia nie miała już drzwi, więc przez dziurę mogli
dostrzec, że Żniwiarze ruszyli. Najpierw zombie i kanibale.
- Snajperzy, walić ile wlezie! - krzyknął Wrex. - Reszta czeka aż wejdą do kościoła i nadzieją się na nasze miny! Potem urządzimy im... - zastanawiał się, jak skończyć.
- Snajperzy, walić ile wlezie! - krzyknął Wrex. - Reszta czeka aż wejdą do kościoła i nadzieją się na nasze miny! Potem urządzimy im... - zastanawiał się, jak skończyć.
- Piekło! - krzyknął Young. Stróżki potu ściekały mu po skroniach, a
ręce delikatnie drżały, gdy wyciągnął swój wisiorek. Wrex zobaczył, że
kapral wykonał nim kilka gestów, przykładając do głowy oraz obu ramion,
po czym pocałował i ponownie wrzucił za pancerz. Kroganin był
zaintrygowany, ale nie miał już czasu na zadawanie pytań. Usłyszeli
pierwsze strzały, które oddawali snajperzy z dzwonnicy.
Wszyscy byli wyjadaczami i uczestniczyli w niejednej bitwie, więc
realizowali taktykę z wyrachowaniem. Około połowa pierwszej fali padła
pod ogniem snajperskim. Reszta wbiegła z rykiem do świątyni. Prosto na
miny. Po chwili nastąpił wybuch, zaraz potem drugi i trzeci. Dźwięki
rzezi docierały do uszu obrońców, a posadzka kościoła robiła się
czerwona od krwi. Oszołomionych wrogów, którzy przeżyli eksplozje,
dobijali pojedynczymi strzałami. Nie mogli marnować amunicji. Druga fala
kanibali i zombie, tym razem prowadzonych przez grasantów, już biegła
przez plac. Snajperzy nie nadążali z wymianą pochłaniaczy ciepła.
Strzelali celnie, ale wrogów było zbyt wielu. Nagle jeden z nich skupił
wzrok, spojrzał w lunetę i krzyknął z przerażeniem.
- Brutale! Trzy brutale ruszają do szturmu!
Oddział prowadzony przez Prangleya nie walczył jeszcze z brutalem, a
przecież nadciągały aż trzy. Ludzie zwrócili głowy w kierunku krogan,
jakby chcąc odnaleźć w ich oczach otuchę, z której będą mogli czerpać
siły do walki, ale kroganie w tej chwili nie różnili się od nich.
Mierzyli się już z brutalami, ale nawet w walce z jednym ponosili
ogromne straty. Poza tym, byli to przetworzeni członkowie ich rasy.
Przed kim mieli czuć respekt, jeśli nie przed ulepszonymi kroganami?
Wrex wyczuł upadające morale i wiedział, że nie obronią tego miejsca.
Zastanawiał się, czy dali już reszcie wystarczająco dużo czasu na
dotarcie do promu. Można się już wycofać? - zastanawiał się w duszy.
Chwilę potem kątem oka dostrzegł, że jeden z ludzi Prangleya dostał w
głowę. Umarł na miejscu.
Nagle usłyszeli potężny wybuch w dzwonnicy. Przysięgliby, że zatrzęsła
się od niego ziemia. Wieża runęła dokładnie przed głównym wejściem do
świątyni. Jeden ze snajperów, przygnieciony przez wielką płytę z
marmuru, wciąż żył, widzieli go, ale nie byli w stanie pomóc. Po chwili
dopadł do niego jeden z grasantów i strzelił trzykrotnie w głowę.
- Prangley! - krzyknął Wrex. - Wycofujcie się natychmiast, ty i twoi ludzie. My ich zatrzymamy.
Jason Prangley, potężny biotyk, kiwnął głową przecząco i zdjął z szyi
łańcuszek z metalową blaszką, po czym chwycił ją w dłoń i rzucił
kroganinowi. Ten złapał ją w ściśniętą pięść.
- Ja zostanę. Te ładunki, które rozkładaliśmy przed szturmem są potężne.
Zdetonuję je. Weź ten nieśmiertelnik i oddaj Jack, jeśli się na nią
natkniesz.
Wrex otworzył pięść i ujrzał blaszkę z napisem "J. Prangley". Kroganie
nie mieli podobnych tradycji, ale wódz nie raz widział, że te blaszki są
dla ludzi równie ważne, a może nawet ważniejsze, jak ich broń. Karabin i
pancerz można było wymienić, ale z tym drobiazgiem rozstawali się tylko
w momencie śmierci. Nie mógł się na to zgodzić.
- My tu zostaniemy i zdetonujemy te ładunki! Spieprzaj stąd! - władczym tonem krzyknął Wrex.
Brutale byli coraz bliżej. Obrońcy pruli z karabinów do wszystkiego, co
się rusza. Nie celowali już, nie musieli, bo cała chmara wszelakich
stworów sunęła na nich ławą.
- Nie dacie rady nic z tym zrobić. Te ładunki zareagują tylko na potężną
dawkę biotyki. Wiem, że posiadasz jakieś umiejętności biotyczne, ale
uwierz mi, to mogę zrobić tylko ja. Zniszczę ich, obiecuję. Powiedz
Jack, że... Zarąbałem skurwieli.
Wrex nie mógł się sprzeczać, chociaż bardzo chciał. Nie zdążył jednak
powiedzieć ani słowa, kiedy w wyniku nieustannego ostrzału jeden z
elementów rusztowania runął prosto na niego. W tumanach kurzu i przy
świszczących wszędzie kulach Prangley szukał go przez parę sekund, które
wydawały mu się wiecznością. Kiedy go znalazł, przeraził się. Z klatki
piersiowej kroganina wystawał na pół metra metalowy pręt, który przebił
jego pancerz i utkwił w ciele. Wrex zacharchał krwią. - Kurwa! Kroganie! Chodźcie tu. Wasz wódz jest ranny! - wydarł się z
całych sił biotyk, po czym krzyknął do swoich ludzi: - Osłaniajcie ich!
Dwóch krogan złapało Wrexa za ramiona i zaczęło ciągnąć go po posadzce w
stronę drugiego wyjścia, które przygotowali przed szturmem. Bezwładne
ciało zostawiało za sobą krwawy ślad. Wódz otworzył oczy. Był
oszołomiony. Dokładnie nad sobą ujrzał Jezusa Chrystusa wiszącego na
krzyżu. Trzymanym w ręku nieśmiertelnikiem Prangleya wykonał gesty,
które widział u kaprala Younga.
- On umrze, prawda? Przecież ta belka przebiła mu serce - spytał przerażony Prangley.
- On ma dwa serca! Jeśli dojedziemy do szpitala, to może się wylizać - odparł jeden z krogan.
Wycofali się z kościoła przygotowanym wcześniej wyjściem. Kapral Young
oraz czterej kroganie, ciągnący za sobą bezwładnego wodza, który z bólu
stracił przytomność. Szli jak najszybciej. Kiedy Prangley stracił ich z
oczu, wiedział, że nadszedł czas. Przyklęknął za ołtarzem. Nie uwierzył w
Boga, po prostu była to jedyna zasłona, jaka mu pozostała. Strzały
ucichły, ale wiedział, że kilka metrów od niego aż roi się od wrogów.
Sądzą, że wszystkich ubili - pomyślał. Był w ukryciu, nie wyglądał zza
ołtarza. Skupiał wszelkie siły, by detonacją biotyczną objąć wszystkie
ładunki, które jego oddział rozstawił przy filarach kościoła. Wewnątrz
było kilkudziesięciu kanibali, kilku grasantów i dwa brutale. Prangley
zacisnął pięści, a niebieska poświata zaczęła otaczać jego ciało.
Podczas nauki w Akademii Grissoma nauczył się podstaw kontrolowania tej
mocy, ale swoją prawdziwą siłę poznał, kiedy uczniów szkoły, za
poleceniem Sheparda, wysłano na wojnę. On był najlepszy. Doskonalił się i
badał swoje możliwości, które zdaniem Jack nie miały granic. Był tak
dobry, że dowództwo poleciło go Mirandzie do tej misji. Jack nie chciała
się zgodzić, ale on nalegał.
Był gotowy. Nagle podniósł się, cały mokry od stygnącej krwi Wrexa.
Dostrzegł go jeden z grasantów, ale był tak zaskoczony, że nie zdążył
zareagować. Prangley wyrzucił z dłoni potężną kulę biotyczną, która
uderzyła w ładunek przy jednym z filarów. Nastąpiła eksplozja, a po niej
kolejne. Świątynia zawaliła się jak domek z kart, grzebiąc wszystkich,
którzy byli w środku.
IV
Kapral Young oraz dwaj kroganie osłaniali pozostałą dwójkę, ciągnącą za
ramiona swojego dowódcę - Urdnota Wrexa, z którego piersi wystawał długi
na około pół metra metalowy pręt. Od chwili, kiedy usłyszeli eksplozję w
kościele, minęło jakieś pół godziny. Nie było ani śladu pościgu. To
oznaczało, że Jason Prangley wykonał swoje zadanie i zagrodził drogę
reszcie Żniwiarzy.
Przemierzali opustoszałe miasto jak najszybciej mogli. Człowiek był pod
wrażeniem tego tempa. Dwóch krogan ciągnęło Wrexa, jakby ważył nie
więcej niż sam Young. Z tych rozmyślań wyrwał go widok, który od tej
pory, aż do końca jego życia, był najmilszym wspomnieniem i zawsze
wywoływał łzy. W odległości kilkuset metrów dostrzegli zbliżający się
prom. To był Kodiak. Leciał bardzo nisko, aby nie zwracać niczyjej
uwagi. Musiał lecieć w stronę kościoła, aby ich ewakuować. Prom
podleciał na odległość stu metrów i odwrócił się bokiem, otwierając
wnętrze, w którym Young dostrzegł kroganina przy ciężkim karabinie
maszynowym.
- Padnij! - krzyknęła Lawson, wyglądając z promu.
- Padnij! - krzyknęła Lawson, wyglądając z promu.
Cały oddział padł na ziemię, a kroganin przy karabinie otworzył
morderczy ogień. Young obejrzał się. Za nimi, w odległości mniejszej niż
pięćdziesiąt metrów, był brutal. Kroganie przytrzymujący Wrexa puścili
go i rozpoczęli ostrzał. Nie mieli czasu szukać osłon. Wróg znajdował
się pod potężnym ostrzałem, ale był niezwykle wytrzymały i nie cofał
się. Kapral sięgnął po karabin snajperski, pocałował umorusany w błocie
krzyż, który wypadł mu zza pancerza, przyłożył oko do lunety, po czym
wziął głęboki oddech i wystrzelił dwa pociski. Trafił w serce. W oba
serca. Brutal padł bez życia.
*
Kodiak wylądował. Wybiegło z niego trzech krogan i pomogli załadować
swojego wodza na prom. Wszyscy wskoczyli na pokład. Kapral Young
rozejrzał się po wnętrzu pojazdu. Kilku krogan, asari, która pomagała im
w pierwszej fazie obrony kościoła, pięcioro ocalonych z przetwórni oraz
Lawson, jego dowódca. Miranda zadała pytanie:
- To wszyscy? Gdzie Prangley?
- Nie ma nikogo więcej - odparł Young, spuszczając głowę w dół.
- Co ja powiem Jack? - powiedziała Lawson, nie oczekując od nikogo
odpowiedzi. - Wrex... Trzymaj się. Za jakąś godzinę ktoś się tobą
zajmie. Teraz bądź twardy.
- Wyjmij ze mnie to cholerstwo - wyszeptał wyczerpany, odzyskując na chwilę świadomość.
- Jeśli to teraz zrobię, zginiesz natychmiast. Wykrwawisz się na śmierć. Wytrzymaj. Ma ktoś medi-żel?
Urdnot Wrex chciał coś powiedzieć, ale stracił przytomność w chwili, w
której prom wzniósł się w powietrze i obrał kurs na Londyn.
Tak się zaczytalam w tym odcinku, że niemal przejechałam stację pociągiem. Nie znam realiów gry, ale rozwaliles mnie tymi dwoma sercami. I całe szczęście, bo nie wypada się wzruszac przed pracą, a było niebezpiecznie blisko... AZ
OdpowiedzUsuń