W okolicach Londynu panowało głębokie poruszenie. Do boju ruszała
właśnie grupa kilkudziesięciu promów wypełnionych po brzegi uzbrojonymi
po zęby żołnierzami. Kiedy rozeszła się wiadomość, że jakiś oddział
rusza bez przyzwolenia londyńskiej komisji, niektórzy ludzie,
szczególnie cywile, podchodzili do nich z pogardą i nazywali renegatami,
a nawet dezerterami. Zamiast zostać na miejscu i bronić ich, kilkuset
marine rusza na jakąś samozwańczą misję. Cywile początkowo nie znali
celu wyprawy, bo sieć komunikacyjna działała na razie jedynie w kręgach
wojskowych. Nikt z ochotników nie zamierzał jednak robić z celu
tajemnicy. "Ruszamy ratować komandora Sheparda" - na dźwięk tych słów
każdy złorzeczący człowiek natychmiast zmieniał zdanie. Zdarzali się
tacy, którzy sami chcieli przyłączyć się do misji. Oferowali swoją
skromną pomoc, dawali jakieś drobiazgi na szczęście.
.
Garrus wsiadał właśnie do ostatniego z promów. Był dowódcą grupy
"Palaven" - największego, obok "Kalros", oddziału uczestniczącego w
Operacji Akuze - składającej się ze stu żołnierzy podzielonych na trzy
pododdziały: Garrusa, Javika i Younga. Oddział ten miał za zadanie
ostateczne uderzenie na archiwa Przymierza i przesłanie niezbędnych
danych na pokład Normandii, z której Joker przekazałby je Mirandzie.
Sukces lub porażka Garrusa oznaczałyby zwycięstwo lub klęskę całej
operacji. Gdy pilot odpalał silniki, z tłumu wybiegła mała dziewczynka,
puszczając dłoń matki i wyciągając rękę w stronę turianina. Gdy dotarła
do promu, Garrus ujrzał w jej rączce mały kwiatek. Był piękny. Nie znał
ziemskiej flory, ale do te pory nie widział tu nic poza zgliszczami,
ruinami i spalonymi miastami. Przyjął od niej podarek i włożył sobie za
rękawicę, uśmiechając się. Większość ludzi ten uśmiech odrzucał.
Dziewczynka, w przeciwieństwie do innych, nawet żołnierzy, nie bała się
turianina z oszpeconą twarzą. Jej buzia uśmiechnęła się wesoło, a
policzki zaróżowiły się. Garrus odesłał ją skinieniem głowy w stronę
matki i zamknął Kodiaka. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Wznieśli się w
powietrze. Przyszedł czas na rozmyślanie i rozmowy. Mimo znacznej
prędkości promów, podróż przez Atlantyk miała trwać kilka godzin.
Ostatecznie na promy załadowano 370 ludzi, zgrupowanych w pięć
oddziałów.
.
W międzyczasie Young opowiadał Javikovi i Garrusowi o czasach Krzysztofa
Kolumba i wielu próbach przepłynięcia przez ocean. Rejsy trwały wiele
tygodni, więc on sam cieszył się z posiadania całkiem niezłych promów.
Garrus słuchał z zaangażowaniem, ciesząc się, że może skupić na czymś
uwagę. Javik siedział z boku i pogrążył się w myślach, opierając łokcie
na kolanach i chowając głowę w dłoniach.
W promie z dowódczynią drużyny "Thessia" - Liarą - leciała inna asari -
Samara. Podczas całego lotu wymieniły tylko kilka zdań. Rozmowa wyraźnie
się nie kleiła. Obie były przybite zagładą rodzinnej planety i nadal
nie miały informacji, jak teraz wygląda ich ojczyzna. Zadanie "Thessi"
polegało na osłanianiu biotyką drużyny "Palaven". Z tego powodu w skład
oddziału wchodzili niemal wyłącznie biotycy. Do archiwum Przymierza
prowadziła jedna droga, wiodąca przez zbudowany wysoko nad ziemią most.
To na nim miały powstać stanowiska z osłonami biotycznymi, które
powstrzymałyby przeciwnika, kiedy ten zorientuje się, gdzie jest
prawdziwy cel wyprawy i skieruje tam swoje siły.
"Eden Prime", kierowana przez Widmo Williams i członka programu N7 -
Jamesa Vegę, nie była zbyt liczna, ale składała się z najtwardszych
komandosów, których z ochotników wyselekcjonował major Coats. Ich
zadaniem było wspomaganie siłą ogniową drużyny "Thessia". Obrona mostu
była kluczowa, aby "Palaven" mógł wycofać się na czas i nie niepokoić
się o swoje tyły.
Drużyna "Kalros" - z Gruntem i Jack jako dowódcami - była
najpotężniejsza i bardzo wszechstronna. W jej skład wchodziło wielu
doświadczonych żołnierzy, utalentowani biotycy i kilku inżynierów.
Ciężka broń, taka jak: wyrzutnie rakiet Kobra, mnóstwo różnego rodzaju
granatów oraz przenośne stanowiska potężnych karabinów maszynowych. To
wszystko miało im umożliwić atak na główne siły Żniwiarzy i związanie
ich walką. Wszyscy wiedzieli, że "Kalros" poniesie najcięższe straty.
Grunt ochoczo zgłosił się na dowódcę i nadał nazwę swojej grupie. Impet
ich uderzenia miał zasugerować wrogom, że celem misji jest odbicie
Vancouver.
Ostatnią drużyną, od której zależało niezwykle wiele, była grupa
"Rannoch" z Tali i Zaeedem. Mieli zdesantować się tuż przy centrali
komunikacyjnej Żniwiarzy. Najemnik - wraz ze swoimi ludźmi - miał
przebić się do budynku w możliwie najcichszy sposób. Musiał wybić
załogę, nie dając im szans na ostrzeżenie innych. Potem do akcji miała
wejść quarianka ze swoim zespołem inżynieryjnym. Musieli unieszkodliwić
zautomatyzowaną obronę wroga, przeróżne wieżyczki i wszelkie inne środki
obronne, które tylko zdołaliby odłączyć. Ułatwiłoby to zadanie
pozostałym. Nadrzędnym celem grupy "Rannoch" było jednak zerwanie
komunikacji między wojskami Żniwiarzy. Ruszali do walki kilka minut
przed resztą.
Operację Akuze z pokładu Normandii nadzorowali Samantha Traynor, Joker
i major Coats. Tuż po wyłączeniu komunikacji przez Tali, mieli oni
zlikwidować obronę przeciwlotniczą Vancouver, strzelając z działa
Thanix. Nie wiedzieli, czy Żniwiarze z niej korzystają, ale
pozostawienie takiej broni w rękach wroga byłoby czystą głupotą, która
mogłaby kosztować życie wielu ludzi na pokładach promów. Poza tym
zniszczenie tych dział z pewnością wzmoże we wrogu przekonanie, że celem
misji jest frontalny atak na Vancouver.
Niedługo mieli lądować. Słońce zachodziło. Operacja miała zacząć się o
zmierzchu. Garrus spojrzał na swój oddział. Wszyscy siedzieli
skoncentrowani. Nikt już nie rozmawiał. Kilku żołnierzy nerwowo
podrygiwało nogami, niektórym trzęsły się dłonie, a inni z całych sił
ściskali poręcze promu.
Szeregowy Ramirez wyglądał inaczej niż zwykle. Kosmyk siwych włosów na
prawej skroni to jedyne, co pozwoliłoby go teraz poznać Samarze, jeśli
leciałaby tym samym promem. Swoją bezcenną kurtkę zostawił w domu
zaprzyjaźnionej, londyńskiej rodziny. Oddychał powoli, wpatrzony w
pokład Kodiaka. Ruszył na tę misję. Dla Sheparda.
II
Major Coats zajął miejsce na prawo od Jokera, przechodząc ze swojego
wózka na fotel, który kiedyś zajmowała EDI. Tuż za nimi, przy pulpicie
komunikacyjnym, siedziała Traynor. Ustawili radio na ustaloną wcześniej
częstotliwość i odezwali się:
- Tu Normandia. "Rannoch", słyszycie mnie? - powiedział porucznik
Moreau, wpatrując się w swój pulpit, błyszczący dziesiątkami różnych
wskaźników.
Cała trójka miała nadzorować komunikację między drużynami. Priorytetem
była łączność z "Palavenem", który musiał wysłać dane Cerberusa
niezwłocznie po ich skopiowaniu na datapad. Dopiero z Normandii można
było je przekazać Mirandzie, która była już gotowa do rozpoczęcia
ostatecznej operacji Sheparda w bunkrze pod Londynem. Wspomagali ją
doktor Cole, doktor Archer oraz Karin Chakwas.
- Tu "Rannoch". Słyszymy was głośno i wyraźnie - usłyszeli
charakterystyczny głos Tali. - Właśnie podchodzimy do lądowania przy
centrali komunikacyjnej wroga. Natychmiast po zakłóceniu ich łączności
wyślę wam sygnał i będziecie mogli usmażyć te działa przeciwlotnicze.
Zaeed już rusza - skończyła meldunek.
Joker i Traynor popatrzyli na siebie. Zaczęło się - pomyśleli oboje, czując, że z emocji ściskają im się żołądki.
.
Zaeed Massani wyskoczył z promu wraz z grupą ośmiu towarzyszy z czasów
działania w grupie najemników - Błękitnych Słońc, której niegdyś
przewodził. Byli zgraną drużyną, rozumieli się bez słów. Uzupełniał ich
człowiek polecony przez kaprala Younga. Kiedy wszyscy byli jeszcze w
Londynie, Vega spytał najemnika czy dadzą sobie radę z tym zadaniem.
Może być tam sporo wrogów - mówił. Zaeed odrzekł mu, że każdy członek
jego oddziału zabił więcej wrogów niż Vega zjadł kotletów.
Dziesięcioosobowa grupa opuściła prom około dwustu metrów od centrali,
aby mieć jak największe szanse na zaskoczenie wroga. Drużyna
przemieszczała się bezszelestnie w stronę głównego wejścia. Zaeed szedł
na przedzie. Dotarł do sporej skały, wyjrzał zza niej i uniósł rozłożoną
dłoń, nakazując reszcie zatrzymanie się. Dwa kanibale na straży -
pokazał gestami prawej dłoni.
- Cholera, musimy urządzić rzeź już teraz - powiedział szeptem jeden z jego podkomendnych, świeżak zabrany z polecenia.
Dowódca oddziału parsknął, a jego ludzie cicho się zaśmiali.
- Patrz i ucz się - odrzekł lekceważąco Zaeed, po czym otworzył
naramiennik i wyjął dwa noże. Wychylił się zza skały i w mgnieniu oka
wyrzucił oba, zabijając wrogów na miejscu. Świeżak tylko uniósł brwi z
wrażenia. Ruszyli dalej.
Budynek był nieduży. Oddział zajął miejsca po obu stronach wejścia.
Zaeed spojrzał w stronę skały, zza której niedawno zabił dwóch kanibali.
Była tam już Tali wraz ze swoimi inżynierami. Oboje skinęli głowami,
patrząc sobie w oczy.
- "Niebiescy" na lewo, "czerwoni" na prawo. Zarąbać wszystko, co się tam
rusza. Nie ma litości - wyszeptał agresywnie Massani, po czym wbiegł do
budynku i ruszył na prawo, na czele "czerwonych".
Tali usłyszała kilka serii wystrzałów, jakąś szamotaninę, dochodzącą ze
środka budynku. Chwilę później na próg wyszedł Zaeed. Jego zbroja
ociekała krwią, a z lufy broni wciąż unosił się lekki dym. Uśmiechał się
na swój obrzydliwy sposób, dając do zrozumienia, że to nie jego krew.
Quarianka wiedziała, że wykonał zadanie. Ruszyła biegiem, a za nią
inżynierowie.
- "Niebiescy" na zewnątrz, osłaniać nas. My pilnujemy naszych złotych rączek - wydał polecenie najemnik.
Tali od razu zabrała się do pracy. Inżynierowie rozstawili niezbędny
sprzęt i szykowali się do hakowania wszelkich metod komunikacji wroga.
Wokoło były ciała dwóch grasantów i kilkunastu straszliwie
zmasakrowanych kanibali. Dobrze się bawiłeś, Zaeed - pomyślała
quarianka. Nie mieli dużo czasu. Kwestią kilku, może kilkunastu minut
było przybycie Żniwiarzy w celu sprawdzenia, czemu ich "koledzy" się nie
odzywają.
- Skończyłam. Wszystkie wieżyczki i miny przeciwpiechotne powinny być
odłączone - oznajmiła Tali, pytając od razu swoich podwładnych: - A wy?
Skończyliście?
- Jeszcze chwilka... Moment... Tak, szefowo. Sukinsyny nie mają już
między sobą żadnej łączności radiowej! - krzyknął z radością jeden z jej
ludzi.
Tali włączyła swój omni klucz i wysłała do Normandii sygnał oznajmujący
wykonanie zadania. Inżynierowie i grupa najemników Zaeeda pobiegli w
stronę promu. Nie natknęli się na żadne siły wroga. Kiedy wsiadali do
Kodiaków, usłyszeli potężną eksplozję, a potem drugą i trzecią. Tali
zacisnęła pięść w geście triumfu. Działo Thanix właśnie usmażyło obronę
przeciwlotniczą. Pozostałe drużyny mogły ruszać do natarcia.
III
Promy z członkami grupy "Kalros" ruszyły do akcji od razu po usłyszeniu
eksplozji. Wstępne skany okolic Vancouver wykazały, że główne siły wroga
stacjonują nad zatoką False Creek i to właśnie tam udali się piloci. Po
chwili żołnierze usłyszeli odgłosy wystrzałów i dźwięki kul
trafiających w Kodiaki. Wiedzieli, że wielu z nich zginie. Mieli
zdesantować się przy samym brzegu zatoki i ruszyć szturmem na pozycje
wroga, zdobyć je, a w miarę możliwości opanować również kolejne
stanowiska, by związać walką jak największe siły wroga. Po otrzymaniu
sygnału, który potwierdzałby sukces "Palavenu", mieli wycofać się do
promów i ewakuować się.
Kodiaki wylądowały i otworzyły boczne drzwi. Stu pięćdziesięciu
dzielnych marine ruszyło do szturmu przez plażę, a pozostali w promach
żołnierze otworzyli ogień z działek przymocowanych do pokładów Kodiaków.
Na niewielkim wzgórzu przed sobą widzieli kilkuset wrogów w popłochu
zajmujących pozycje obronne. Udało się osiągnąć element zaskoczenia.
Stanowiska wielkich karabinów maszynowych nie były jeszcze obsadzone.
Grunt i wszyscy jego żołnierze pruli z broni szturmowej, strzelb i
pistoletów maszynowych, nie zwracając uwagi na szukanie osłon. Po prostu
biegli przed siebie. Chcieli wybić jak najwięcej wrogów, niwelując
przewagę liczebną Żniwiarzy, zanim ci się zorganizują. W odległości
około trzydziestu metrów widzieli wał ziemny, który był ich pierwszym
celem. Stanowił pierwszą, dobrą osłonę.
Kroganin dostrzegł kątem oka dwóch grasantów, biegnących co sił ku
stanowisku wielkiego karabinu, który mógł zdziesiątkować napastników.
- Zabić ich! Natychmiast! - krzyknął członek klanu Urdnotów, wskazując
ich dłonią, ale żołnierze byli w amoku. Nacierali przed siebie i nie
dostrzegli biegnących nieco z boku grasantów.
Kilkanaście metrów od kroganina stała Jack, która jako jedyna usłyszała
jego krzyk. Skupiła się i wyrzuciła z dłoni potężną, biotyczną falę
uderzeniową, która wyryła w piasku kilkumetrowy rów i dotarła aż do
miejsca, które wskazał towarzysz. Grasanci zostali rozerwani na strzępy.
Grunt od razu zwołał kilku ludzi, z którymi ruszył w stronę stanowiska
KM-u. Od razu po dobiegnięciu na miejsce żołnierze obrócili broń i
otworzyli morderczy ogień. Po utracie kaemu Żniwiarze w popłochu
wycofywali się za drugą linię obrony. Jack dostrzegała, że ta była już
dobrze zorganizowana. Oddział dobiegł do niewielkiego wału ziemnego.
- Cholera jasna. Dobrze poszło, ale musimy iść dalej. Widzisz ich
umocnienia? Natarcia na drugą linię możemy nie przeżyć. Jakie mamy
straty? - Jack zwróciła się do Grunta, opierając plecami o wał. Jej
klatka piersiowa falowała w rytm przyspieszonych oddechów.
- Kilkunastu zabitych i rannych. Niewielkie straty, jak na taką akcję,
he, he - odparł młody kroganin, po czym krzyknął do reszty: - Ludzie!
Wymienić pochłaniacze ciepła. Ranni wycofywać się do promów! Stanowisko
kaemu, osłaniajcie nas. Odwagi! Za Sheparda! - wydarł się Grunt, po czym
wybiegł zza wału i ruszył co sił w nogach w stronę drugiej linii
umocnień wroga. Tuż za nim pobiegła Jack, a za nią runęło ławą ponad stu
ludzi, krogan, turian i salarian. Wszyscy krzyczeli. Chwilę potem
spadła na nich burza ognia z dziesiątek karabinów i granatów.
IV
Oddziały "Thessia" i "Eden Prime" liczyły w sumie stu dwudziestu
żołnierzy. Promy, na których pokładach byli, od razu po otrzymaniu
sygnału ruszyły nad most, który był jedyną drogą do siedziby Przymierza.
Stanowisko obrony miało być ustawione po stronie dalszej od archiwum i
uniemożliwić Żniwiarzom przebicie się. Kilka chwil po nich, na stronie
bliższej, miał wylądować oddział "Palaven".
Od razu po dotarciu na most oddział biotyczny stawiał wielkie, potężne
bariery, a podopieczni Williams i Vegi robili zwykłe osłony z tego, co
tylko mieli pod ręką. Niewielkie auta, ławki, kosze na śmieci. Wszystko,
co mogłoby stanowić jakąkolwiek przeszkodę dla kul. Na razie nie
spotkali się z żadnym oporem, co bardzo im odpowiadało.
- Grunt i Jack świetnie się spisują. Wszystkie siły odciągnięte -
powiedziała Samara, spoglądając nad oddaloną o około dwa kilometry
zatokę, z której dobiegały odgłosy zaciętej walki i unosiły się kłęby
dymu. Co kilka chwil z oddali słychać było przytłumione huki licznych
eksplozji.
- Na razie odciągnięte, ale niedługo tu będą. Oni wykonują swoje
zadanie. My musimy wykonać swoje - odpowiedziała Liara, koncentrując się
i wspomagając swój oddział w stawianiu osłon.
Ashley Williams, zadowolona z wyglądu prowizorycznych umocnień, odezwała się przez omni klucz:
- Jesteśmy gotowi na wasze przybycie, "Palaven", ruszajcie do akcji! - zakomunikowała Garrusowi.
Kilkadziesiąt sekund później, po drugiej stronie mostu, pojawiły się
promy, z których zrzucono liny. Na nich schodziło w dół stu żołnierzy.
Od razu potem ruszali w stronę kompleksu Przymierza. Dzieliło ich od
niego zaledwie dwieście metrów.
Garrus i Javik przystanęli na chwilę. Bez słowa patrzyli się na
towarzyszy po przeciwnej stronie. Wymiana spojrzeń trwała kilka sekund.
Zaraz potem proteanin i turianin dołączyli do Younga i objęli dowództwo
nad swoimi drużynami. Ruszyli w stronę niewielkiego placu, który
oddzielał ich od celu.
Kilkanaście sekund później na osłony biotyczne "Thessi" ruszyło kilka
pustoszycieli - zmutowanych raknii, wielu grasantów i kanibale
wspomagane przez zombie. James Vega, Ashley Williams, Samara oraz Liara
walczyli, aby dać Garrusowi jak najwięcej czasu na pozyskanie danych.
V
Już na placu zaatakowały ich zmutowane raknii oraz rzesza zombie.
- Strzelajcie do zombie. Ja i Javik zajmiemy się pustoszycielami - wydał rozkaz Garrus.
On i proteanin wiedzieli, jak zabijać zmutowane raknii. Celowali tylko i
wyłącznie w głowę, a przynajmniej w coś, co głowę przypominało.
Trafienie w "worki" na ciele potwora spowodowałoby uwolnienie od kilku
do kilkunastu niezwykle nieprzyjemnych małych, cybernetycznych stworów.
Pustoszyciele padły po kilku strzałach. Żołnierze byli zdumieni. Gdy
wojna trwała w najlepsze, oni męczyli się z tymi koszmarami przez kilka
minut, tracąc przy tym wielu kolegów. Teraz odczuwali dumę z tego, że
walczą u boku takich wojowników.
Zombie zabito bez większych problemów. Plac został opanowany.
- Young, ty i twój oddział macie ustawić tu jak najmocniejszą obronę i
nie dać się przejść, jeśli padnie most. Choćby nie wiem co, żaden
Żniwiarz nie może tędy przejść - stanowczo powiedział Garrus, opierając
dłoń na ramieniu kaprala i patrząc mu głęboko w oczy.
- Tak jest! - krzyknął Young. Kiedy pozostałe drużyny ruszyły do środka
kompleksu, kapral wyjął zza pancerza wisiorek z krzyżykiem i pocałował
go, przeżegnując się.
.
Drużyny Garrusa i Javika - łącznie czterdziestu ludzi - weszły szturmem
do archiwów. Celem była główna sala i pakiet danych zarekwirowanych
Cerberusowi. Do pobocznych sal żołnierze wrzucali granaty, po czym
wkraczali do środka i rozstrzeliwali przeciwników, którzy przetrwali
eksplozje. Po upewnieniu się, że pomieszczenie jest czyste, atakujący
wracali na korytarz i szli dalej. Nagle - z sufitu - spadło kilka krat
wentylacyjnych. Na żołnierzy zeskoczyło kilkanaście zombie, wgryzając
się w ich szyje i rozszarpując tętnice. Kilku marine nie wytrzymało
napięcia i zaczęło strzelać do swoich, wciąż żywych ludzi, którzy
zmagali się z wrogiem. Po kilku chwilach wszystko ucichło. W korytarzu
poległo jedenastu żołnierzy. Nie mogli się zatrzymywać.
W końcu dotarli do wielkich, zamkniętych drzwi. Inżynier z oddziału
Garrusa podszedł, włączył omni klucz i po kilku kliknięciach drzwi
otworzyły się. Oczom wszystkich ukazały się dwa brutale na głównej sali.
Wielkie stwory, które budziły przerażenie we wszystkich atakujących.
Poza dwoma.
- Wiemy, jak z nimi walczyć. Są tylko dwa. Rozbiegnijcie się we
wszystkie strony i cały czas zmieniajcie pozycje. Nie strzelajcie, bo
znowu zginie ktoś z nas. W takim zamieszaniu nietrudno o zbłąkaną kulę -
rozkazał Javik.
Żołnierze byli przerażeni. Tylko dwa brutale?! Tylko?! Rozbiec się i nie
strzelać?! Przecież ten, na kogo brutale ruszą ma przechlapane. Javik
dotknął ramienia jednego ze swoich podkomendnych, odczytał jego myśli i
odpowiedział:
- Tak, dwóch zapewne zginie. Jeśli wszyscy się rozbiegniecie, to jest szansa, że tylko dwóch.
Garrus zobaczył, że po słowach proteanina strach opanowuje głowy żołnierzy. Powiedział:
- Bądźcie szybcy, zwinni i unikajcie ich łap. Brutale podczas szturmu
spuszczają głowę w dół. To czas na zmienienie pozycji i ocalenie życia.
Ruszajcie! - zakończył krzykiem.
Dwudziestu kilku żołnierzy ruszyło sprintem na wszystkie strony
pomieszczenia, aby zmylić brutali. Prawie wszyscy rzucili broń, w końcu
mieli nie strzelać. Broń byłaby zbędnym balastem. Javik powolnym krokiem
szedł przy samej ścianie. Nie chciał być dostrzeżony. Planował
zaatakować jednego z wrogów od tyłu. Garrus wyjął zza pleców karabin
snajperski i czekał na dogodny moment. Zamierzał celować w serca. Nie
było innego wyjścia.
Brutale biegały od jednego żołnierza do drugiego, coraz bardziej
rozjuszone. Garrus oddawał strzał co kilka sekund, ale nie mógł trafić w
serce niezwykle ruchomego celu. Przeciwnik podczas szturmowania
nachylał się do przodu, co uniemożliwiało czysty strzał. W końcu jeden z
przeciwników złapał najbliższego żołnierza w obie dłonie i zmiażdżył na
oczach reszty. Turianin przysiągłby, że Żniwiarzowi sprawiło to radość.
Javik wykorzystał ten moment i ruszył spod ściany. Biegnąc, wskoczył
na brutala i uczepił się jego pleców. Ten chciał go ściągnąć, uniósł
ręce do góry, próbując sięgnąć za siebie i zrzucić napastnika. Zupełnie
odsłonił korpus. Garrus tylko na to czekał. Oddał dwa strzały. Oba serca
zostały przebite na wylot. Brutal padł.
Drugi z nich złapał jednego z żołnierzy Przymierza, rzucił go na ziemię i
zadawał decydujący cios. Po chwili zamarł w bezruchu. Garrus i Javik
biegli co sił w nogach, ale ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu usłyszeli:
- No, kurwa mać... Wiedziałem, że tak będzie... - mówił spanikowany głos, dobiegający spod brutala.
Stwór Żniwiarzy był martwy. Kilku ludzi z oddziału zdjęło go ze swojego
kolegi. Żołnierz był cały obryzgany krwią wroga, ale żył. Nie był nawet
ranny. Na jego przedramieniu wciąż świeciło omni ostrze, którym
najwidoczniej przebił serca.
- Miałeś niezłego farta, szeregowy Ramirez - powiedział zdumiony Garrus.
Javik pomógł żołnierzowi wstać, a Garrus niezwłocznie podszedł do głównej konsoli archiwów. Wyjął zza pleców datapad...
VI
W podlondyńskim bunkrze panowała niesamowicie napięta atmosfera.
Kilkanaście osób w białych kitlach i z maskami na twarzach krzątało się
po sali operacyjnej, nie mogąc znaleźć niczego do roboty. Czegoś, co
zabiłoby czas. Wszystko było już gotowe. Wszystkie narzędzia
zdezynfekowane kilkukrotnie. Absolutnie wszystko dopięte było na ostatni
guzik. Komandor Shepard leżał na brzuchu na stole operacyjnym, a jego
ciało wyglądało coraz gorzej. Było szalenie gorące. Jeśli komandor byłby
przytomny, z pewnością krzyczałby z bólu w niebogłosy, ponieważ
implanty rozsadzały go od środka. Wszystkie blizny, które Miranda
pamiętała z projektu Łazarz, odnowiły się i zapłonęły ognistą
czerwienią. Ciało pacjenta obłożono workami pełnymi lodu, aby chociaż
trochę obniżyć temperaturę. Lód topił się w ciągu kilku minut, więc
musiał być wymieniany co kilka chwil.
Doktor Gavin Archer stabilizował stan komandora, używając do tego danych
z datapada Cole. Wprowadzał różne dawki wielu medykamentów. Karin
Chakwas siedziała na krześle tuż przy Shepardzie. Trzymała w dłoni
niewielki, wilgotny ręcznik i przykładała go do jego czoła, wycierając
liczne stróżki potu niczym matka, czuwająca nad umierającym dzieckiem.
Wszyscy wiedzieli, że Operacja Akuze trwa od kilku minut. Czekali, bo
nic innego robić nie mogli. Czekali, aż wreszcie zapali się lampka,
oznaczająca otrzymanie wiadomości zawierającej dane, które mogły pomóc
im uratować Sheparda. Pierwszym świadomym tego faktu byłby Archer. To on
miał dać znak do rozpoczęcia operacji. Doktor Brynn Cole spojrzała na
monitory, które ukazywały obraz kamer umieszczonych przy wejściu do
bunkra.
- Mirando, zobacz... Skąd oni wiedzieli? - powiedziała ściszonym głosem.
Była członkini Cerberusa - Miranda Lawson - podeszła do monitora i
spojrzała na ekran. Przed wejściem do bunkra stało dwóch uzbrojonych
żołnierzy. Przed nimi zebrał się liczny tłum. Ludzie dowiedzieli się, że
to tu i teraz rozstrzygają się losy Johna Sheparda, człowieka -
legendy. Wielu z zebranych klęczało w grupach, modląc się w ciszy,
niektórzy rzucali kwiaty pod stopy wartowników. Inni po prostu stali,
byli. Przed bunkrem zapłonęły dziesiątki świec, symbolu nadziei i życia.
Z każdą minutą było ich coraz więcej.
Z każdą sekundą komandor był coraz bliżej śmierci... Implanty w stawach i kręgosłupie zabijały go.
Miranda rozpłakała się.
.
- Jest! Jest! Jasna cholera, jest! Wysłali! - wydzierał się Archer.
Szybko wsunął datapad do komputera i przekopiował niezbędne kody.
Podbiegł do konsoli ustawionej tuż przy Shepardzie.
Miranda, Brynn i doktor Chakwas chwyciły za skalpele. Cole miała usunąć
implanty ze stawów łokciowych, Chakwas z kolanowych. Potem miały pomóc
Lawson z kręgosłupem. Archer wysłał skopiowane kody do pozostałych w
ciele komandora implantów. Zareagowały. Zaczął się nagły rozpad.
Operacja rozpoczęła się.
- Ach... Stawy łokciowe są w strasznym stanie - powiedziała Cole.
- Rób, co możesz! - krzyknęła Chakwas, wyjmując duży implant z kolana
komandora. W jego miejsce asystenci od razu wkładali organiczne
elementy, wzbogacone o zwykłe, metalowe śruby.
Miranda walczyła z najpoważniejszym zadaniem. Operowała kręgosłup. To
była najtrudniejsza operacja w jej życiu. Nagle puls komandora szalenie
przyspieszył.
- Stabilizuj, Archer! - krzyknęła Lawson. - Błagam, stabilizuj!
Serce Sheparda zatrzymało się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz