poniedziałek, 17 lutego 2014

ME: "Siła Wiary" - odcinek II



SIŁA WIARY

ODCINEK II

 Odcinek - Poprzedni - Następny
 
I

18 czerwca, 2186.
Samolot do Vancouver miał wystartować o 12:15. Michael Young wstał o dziewiątej rano, zjadł skromne śniadanie i zaczął się pakować. Informacja o wyjeździe bardzo go zaskoczyła. Jeszcze wczoraj sądził, że czeka go nudna podróż do siedziby władz komunikacji miejskiej i wywiad z szefami. Wszyscy wiedzieli, że strajkujący domagają się przede wszystkim podwyżki płac, ale dziennikarski obowiązek nakazywał dokładne wysłuchanie obu stron. Drugą były władze miasta, które zarzekały się, że nie stać je na takie wydatki, mimo że miesiąc temu cały zarząd przydzielił sobie całkiem pokaźne premie. Teraz jednak plany się zmieniły. Michael wyciągnął plecak i zastanawiał się, co spakować. Wyjazd miał trwać trzy dni, więc dwa komplety ubrań plus bielizna do spania wydawały mu się wystarczające, poza tym pasta do zębów i dyktafon najnowszej generacji. Założył na szyję łańcuszek, który dostał od ojca poprzedniego wieczoru.

Matka odprowadzała w tym czasie Emily do przedszkola, więc Michael nie miał okazji się pożegnać. Wychodząc z domu, natknął się na ojca.
- No, synu. Pierwsze naprawdę poważne dziennikarskie zadanie przed tobą. Uważaj tam na siebie i przywieź może jakąś pamiątkę siostrze, hm? - powiedział, podchodząc do syna i przytulając go mocno.
- Nie martw się, tato. Trzy dni to chwilka. Musze iść, bo spóźnię się na prom. Do zobaczenia.

W odległości około dwóch mil od farmy Youngów był nieduży przystanek promów. Jego właścicielem był dobrze prosperujący prywatny przewoźnik, który nie podlegał władzom komunikacji miejskiej, dlatego nie był elementem strajku. Trasa pojazdu sprzyjała podróżnikowi. Lotnisko Heathrow było jednym z miejsc, przy których się zatrzymywał. Miejsce było dość zaniedbane. Zdobiło je niejedno graffiti. Z powodu niewielkiego zaludnienia okolicy, przystanek miał przyznaną kategorię "na żądanie" i bardzo rzadko promy się tu zatrzymywały. Konstrukcja tego miejsca niczym nie odbiegała od innych stacji promów. Dołem biegła wąska asfaltowa droga, a po jej bokach cztery solidne kolumny dźwigały platformę, przypominającą nieco zwykły wiadukt. Na górę, po obu stronach drogi, wiodły strome, kręte schody oraz windy przystosowane dla osób niepełnosprawnych. Na wysokości około trzydziestu metrów mieścił się przystanek promów. Michael nie usiadł pod wiatą. Zdawał sobie sprawę, że z promu nikt tu nie wysiądzie, więc musiał być widoczny dla pilota. Usiadł więc przy samej barierce, wyciągnął z plecaka "Odyseję" i zanurzył się w lekturze. Po kilku minutach nadleciał prom, Michael machnął ręką. Pojazd delikatnie osiadł na platformie, a młody dziennikarz "London Daily" wsiadł do środka. Promy, z których korzystał ten prywatny przewoźnik, były oparte na konstrukcji kodiaka - wojskowej jednostki latającej. Te przewożące pasażerów cywilnych były jednak zarówno szersze, jak i dłuższe od militarnych kuzynów. Miejsca siedzące były wygodne, a każde z nich dysponowało pasami bezpieczeństwa. Young minął starszą kobietę, lekko nadeptując jej pieska, którego nie zauważył. Zarówno piesek jak i babcia zawarczeli na napastnika. Wreszcie przebił się głębiej, po czym odłożył plecak na specjalną półkę i, wciąż z książką w dłoniach, usiadł na jednym z miejsc, kontynuując lekturę.

Nad głową Michaela umieszczony był monitor, na którym przewijały się komentarze do aktualnych wydarzeń, zwykle uzupełnione pojedynczymi zdjęciami, aby pasażerom nie nudziło się podczas podróży. Królował temat przesłuchania Sheparda. Całe to zainteresowanie komandorem zdawało się Youngowi dość zabawne. John Shepard nie był postacią zbyt medialną. Owszem, uroczystość zaprzysiężenia go na pierwsze ludzkie Widmo była szeroko komentowana i pokazywana w większości mediów, ale jego działalność była tajna. Nieliczne próby wywiadów Khalisy Al Jilani wystawiały ją na śmieszność opinii publicznej, ale nie da się ukryć, że właśnie tymi próbami "zrobiła" sobie nazwisko. Wyłączając próby dziennikarki Westerlund News, po zaprzysiężeniu Shepard zniknął ze świadomości przeciętnego odbiorcy mediów, aż do ataku zbuntowanego Widma - Sarena - na Cytadelę. Wtedy znów było głośno o ludzkim komandorze. To on odegrał decydującą rolę w zatrzymaniu swego "kolegi po fachu". Young kończył wtedy siedemnaście lat, tak jak jego kuzyn, Tom. Obaj patrzyli na postać komandora niczym na bohatera bez skazy, z dziecięcym wręcz zachwytem. W czasie ostatecznej klęski Sarena na Cytadeli, chłopcy kończyli swoje szkolenie w ośrodku Przymierza pod Doncaster. Wspomnienia powróciły do głowy Younga. Delikatnie zamknął książkę, oparł głowę o wygodne siedzisko promu i zamknął oczy.

II

Michael, Pavel, Hamed i Tom. Tych czterech kumpli śledziło z wypiekami na twarzy wszelkie informacje na temat wojny z gethami. To był drugi wielki konflikt zbrojny ludzkiej rasy z wrogiem innego gatunku. A przynajmniej media przedstawiały go jako wielki. Wojna Pierwszego Kontaktu była tym pierwszym. Nie trwała długo, a wybuchła ze zwykłego strachu, zarówno turian, jak i ludzi. W kosmosie zetknęły się dwie cywilizacje. Ludzie byli zupełnie "zieloni", niedoświadczeni. Turianie zostali pierwszą obcą rasą, z którą ludzkość się spotkała. Skończyło się wojną. Była ona krótka, ale zdążyła wykreować kilku bohaterów. Czterech młodych chłopaków z Londynu nie było jeszcze na świecie w tamtych czasach, a i wojna z gethami była czymś zupełnie innym niż z turianami. Chłopcy chcieli jednak pomóc. Wielu się do tego rwało, nastroje były jednoznaczne. Po ataku gethów na ludzką kolonię - Eden Prime - Przymierze odnotowało znaczny wzrost rekrutów. Michael z kolegami zgłosili się do obozu szkoleniowego pod Doncaster. Pół roku szkolenia, a potem wylot z Ziemi i walka z wrogiem.

20 stycznia, 2184.

Tom Young, młody, krótko ostrzyżony ciemny blondyn, siedział w swojej ławce i z zainteresowaniem przyglądał się żołnierzowi Przymierza, który prowadził zajęcia. Major Burgess był uznanym specjalistą od gethów. W Przymierzu znaczyło to tyle, że miał z nimi jakikolwiek kontakt w walce. Kilka miesięcy wcześniej był na Eden Prime, gdzie miał miejsce potężny atak gethów pod dowództwem Sarena Arteriusa. Burgess stracił tam oko i został wycofany z czynnej służby. Plotki głosiły, że to nie strata oka była głównym powodem odsunięcia majora, ale Tom nie wiedział nic więcej. Major ostatnie miesiące spędził na pogłębianiu wiedzy na temat maszyn skonstruowanych przez quarian. Kiedy dowiedział się, że dowództwo organizuje obozy, w których mają się szkolić młodzi żołnierze, zgłosił się na ochotnika. Osobie z jego doświadczeniem nie sposób było odmówić. Stał więc teraz w zaciemnionej sali, wyświetlając slajdy i wskazując drewnianym kijkiem na kolejne obrazki. Przed nim siedziało, w równo ustawionych jednoosobowych ławkach, dwudziestu rekrutów, w tym Tom, jego brat - Michael - oraz Pavel i Hamed.
- Zwróćcie uwagę, że getha nie da się zabić - kontynuował swój wykład. - Musicie zrozumieć, że to są po prostu zasrane programy komputerowe, a ich powłoka, czyli maszyna, do której strzelacie, to tylko sprzęt. Jeśli go zniszczycie, to geth po prostu wróci do swoich serwerów. Nie dajcie się jednak zwieść. Ten sprzęt może was zabić. On nie okazuje ludzkich słabości. Celuje świetnie, nie okazuje też litości. Ma rozkaz i wykonuje go bez wahania.
- Musi być jakiś sposób, aby je zabić na stałe - powiedział Pavel, przyjaciel Youngów, rozkładając ręce.
- Musi, ale do tego musimy znaleźć ich serwery. Nie znamy ich lokalizacji. Nasze wojska zdołały namierzyć i zniszczyć tylko kilka lokalnych serwerów. Ich główne serwerownie są poza naszym zasięgiem - odrzekł major Burges, krzywiąc się przy tym bezradnie.

Ośrodek pod Doncaster był jednym z kilku miejsc, gdzie szkolono przyszłych żołnierzy i uczono różnych technik i taktyk wojennych. Gethy, z racji ostatnich wydarzeń, były głównym tematem zajęć w każdym z ośrodków, ale nie jedynym. Major Burgess zdawał się o tym nie pamiętać. On koncentrował się tylko i wyłącznie na gethach, nienawidził ich i chciał tę nienawiść przelać na swoich rekrutów.
- O co walczą gethy? - spytał z zaciekawieniem Michael Young, kierując tym pytaniem spojrzenia wszystkich obecnych na sali na siebie.
- No, chłopcy, czy ktoś jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie? - odbił pytanie Burgess, ogarniając swym jednym okiem całą salę, od lewej do prawej. Odpowiedziała mu głucha cisza. Kontynuował więc. - Nie jesteście w stanie. Nikt nie jest. To są maszyny, a ich działanie warunkują tylko zero-jedynkowe procesy. Obliczenie wyjdzie dobrze? No to nie wysadzi w powietrze domu. Wyjdzie inaczej? Strzeli ci w łeb bez wahania. To maszyny, nie rozumieją nas, my nie rozumiemy ich. Jedyny sposób, aby się z nimi rozprawić, to rozerwać na strzępy! - skończył zdanie, krzycząc.

*

Tom, Pavel, Hamed i Michael siedzieli na dwóch ławkach w centrum ośrodka. W końcu mieli wolne. Z samego rana rozruch, czyli kilka mil nieustannego biegu z ekwipunkiem na plecach. O dziesiątej dwugodzinny wykład z majorem. Po skromnym obiedzie przyszła pora ćwiczeń na strzelnicy. Broń krótka, snajperska, a nawet współczesna broń biała, czyli omni-ostrze. Z tym ostatnim najlepiej radził sobie nieznany chłopcom rówieśnik o ciemniejszej karnacji skóry. Wołali na niego "latynos". W pistoletach krótkich najlepszy ze wszystkich był Tom Young. Instruktorzy chwalili go przede wszystkim za postawę przy oddawaniu strzału. Proste plecy, silne ramię. Nie strzelał na razie zbyt celnie, ale uspokajali go, że to przyjdzie z czasem. Michael wyróżniał się natomiast jeśli chodziło o karabiny snajperskie. Miał praktykę. W ciągu kilku ostatnich lat bywał z ojcem na polowaniach, a przynajmniej tak nazywał to ojciec. W angielskich lasach próżno było szukać dzikiej zwierzyny. Była już praktycznie wytępiona. Ojciec Michaela, Frank, chodził rano po lesie i rozstawiał cele. Najróżniejsze rzeczy, takie jak: różowy flaming z ogródka, stara kosiarka, sztuczny królik. Potem wracał w to miejsce z synem i sprawdzał jego umiejętności. Instruktorzy obozu byli pod wrażeniem nie tylko celności młodego Younga, ale i spostrzegawczości.

Wieczór był chłodny. Chłopcy siedzieli we czterech. Tom i Hamed palili papierosy. Nie mieli jeszcze siedemnastu lat, rodzice w Londynie na pewno by im zabronili, ale tutaj było swobodniej. Często zaopatrywali się w paczki i częstowali żołnierzy. W obozie byli bowiem nie tylko rekruci, ale także zwykli, szeregowi żołnierze. Wszystkie oddziały Przymierza miały przejść tygodniowe szkolenie pod okiem takich specjalistów jak Burgess, po czym wracały do walki. W ten sposób przez obóz pod Doncaster przewinęło się kilkuset ludzi, którzy za jedną bądź dwie paczki "czerwonych mocnych" byli gotowi podzielić się swoimi wrażeniami z misji. Tom i Hamed uwielbiali ich słuchać.

- Cholernie męczące te treningi - zaczął rozmowę Pavel - ale dobrze, że są wykłady. Można odespać - zaśmiał się.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wyślą nas na front - powiedział Tom z zachwytem w głosie. - Chciałbym móc opowiadać naszym znajomym w Londynie takie historie, jakie słyszałem od tych weteranów. Poza tym, nie mogę się już doczekać, żeby ubić getha. To znaczy powłokę, he,he.
- Oj, ja też - Hamed dołączył do rozmowy, wypuszczając z ust kłęby papierosowego dymu. - Co myślicie o tym Burgessie? Widać, że facet nienawidzi gethów, ale czy nie macie wrażenia, że on jest troszkę...
- Niezrównoważony? - przerwał Michael Young. - Po tym, co ci ludzie przechodzą na froncie, niejednemu padłaby psychika. I pewnie nie jeden taki jak Burgess siedzi teraz w ośrodkach bez klamek, a ten facet uczy nas wszystkiego, co umie. Ja go podziwiam, ale ta nienawiść do gethów faktycznie bije w oczy. Z tego, co mówią w gazetach, to Saren jakoś je kontroluje.
- Sarenem to się nie przejmuj - skontrował Tom. - Shepard go dogoni i da nauczkę. Podobno jest już blisko. Pogłoski mówią, że ostatnio był na Noverii i siedzi temu zdrajcy na ogonie. Nasze zadanie to przygotować się na gethy i wybić je do nogi.

Niedługo potem cała czwórka przyjaciół weszła do baraku, w którym spali wszyscy rekruci. Wyczerpani kolejnym ciężkim, rutynowym dniem, runęli do swych łóżek i zasnęli w mgnieniu oka. Właśnie mijały trzy miesiące ich szkolenia. Nie dostrzegali tego, ale z chłopców przemieniali się w mężczyzn. Gdyby porównać to, jak wyglądali i zachowywali się przed obozem, a jak po tych dziewięćdziesięciu dniach, to mogliby się sami nie poznać. Szybcy, sprawni, silni i z wiedzą, którą już teraz przewyższali wielu z tych, którzy walczyli z gethami na różnych światach.

III

Nazajutrz major Burgess zarządził zbiórkę na placu apelowym, od razu po porannym rozruchu. To była zaledwie trzecia zbiórka od czasu początku obozu. Za pierwszym razem poinformował ich, że oddziały Przymierza rozprawiły się z wielkimi siłami gethów na Feros, a spory udział w tym sukcesie miał komandor Shepard. Drugi apel dotyczył dyscyplinarnego usunięcia z obozu czterech chłopaków, którzy naruszyli obozowy regulamin i nocami wymykali się do miasta. Weekendowe przepustki należały się każdemu tylko raz na dwa miesiące. Michael Young został pozbawiony prawa do swojej. Gdy zapytał majora o powód, usłyszał, że "musi się jeszcze wiele nauczyć o gethach, a jego uwaga podczas wykładu była co najmniej nie taktowna. Musi nauczyć się posłuszeństwa i swojego miejsca w szeregu". Chłopak był bezradny. Przepustka była krótka, ale miał już plan jak ją spożytkować. Jeden dzień z rodziną na farmie, drugi przeznaczony tylko i wyłącznie dla Amandy, dziewczyny, którą poznał niedługo wcześniej. Plany runęły w gruzach. Hamed, Pavel i Tom pojechali do Londynu i korzystali z dni wolnych. Rozgoryczony Michael poszedł na strzelnicę i przez kilka godzin strzelał z broni snajperskiej - "Modliszki". Resztę "wolnego" spędził czytając dość opasły tom - "Przyczyny konfliktu ludzko-turiańskiego". Podczas przepustki dla całej grupy nie były organizowane żadne zajęcia, dlatego też chłopak musiał sam zabijać czas.

Teraz, po powrocie reszty chłopaków z przepustki, apel Burgessa wskazywał, że znów stało się coś ważnego. Od samego rana mocno padało, plac apelowy stał się pełny błota. Rekruci byli tuż po rozruchu. Ich organizmy właśnie opuszczała adrenalina wywołana wysiłkiem fizycznym i niektórzy zaczęli trząść się z zimna.
- Witajcie, lenie - zaczął Burgess. Jego twarzy nie zdobiła przepaska na oko. Zwykle takową nosił. Tym razem jednak, dał wszystkim przyjrzeć się swojej strasznej ranie. Chropowata blizna przechodziła mu pionowo przez twarz, naruszając łuk brwiowy, niszcząc gałkę oczną i kończąc się na górnej części szczęki. - Dziś przybywa do nas ważna osobistość. Nasz obóz został wybrany jako najlepszy i przybywa do nas salariańskie Widmo - Jondum Bau.

Wśród zgromadzonych na placu zziębniętych rekrutów rozległy się przeróżne pomruki. Major usłyszał je i uśmiechnął się z satysfakcją. Widma to niezwykle szanowana organizacja, odpowiadająca jedynie przed Radą Cytadeli, najwyższą władzą w znanej galaktyce. To wąska grupa powołana, aby bronić ras Rady i sprzymierzeńców, stojąc na granicy prawa. Agenci widm nierzadko sami tę granicę przekraczali. Mówi się, że Widmem nie można nikogo mianować, Widma po prostu rodzą się do swojej roli, co było oczywistą nieprawdą, ale wzmagało poczucie mistycyzmu otaczające tę organizację. Deszcz padał na tyle długo, że spadające krople wpadały w coraz obszerniejsze kałuże i lekko zagłuszały przemówienie.

- Moja praca została doceniona i wspomniane Widmo ma wybrać jednego bądź dwóch z was, jako wystarczająco dobrych, aby polecieć z nim na Cytadelę i wspomagać w jego tajnych działaniach. Macie robić za specjalistów od gethów. Okazało się, że Rada Cytadeli bagatelizowała problem gethów i teraz mają za swoje. Mało kto wie tam, na co stać te przeklęte maszyny. Wy od kilku miesięcy uczycie się przede wszystkim o nich, więc nadeszła pora zbierać owoce. Dzisiejszy wykład i strzelnica anulowane. Wypastować buty galowe i włożyć mundury rekrutów. Do tej pory zakazałem wam je wkładać, bo nie sądzę, że jesteście ich godni, ale dziś mamy zrobić wrażenie. Wieczorem, o siódmej zero-zero, zjawi się tu salarianin. Macie być na sali wykładowej. Rozejść się!
Pomruki zamieniły się w odgłosy głośno wyrażanego niedowierzania. Zmarznięci rekruci pomaszerowali w stronę baraku. Tam, kolejno, brali prysznic i parzyli sobie ciepłą herbatę.
- Salariańskie Widmo, cholera jasna - krzyczał z zachwytem Hamed. - To jest nasza życiowa szansa. Jeden lub dwóch z nas. Super!
Jego kolega, Michael, nie podzielał zachwytu:
- Nie jesteśmy gotowi. Kilka miesięcy szkolenia, zero praktyki w walce, a oni liczą, że potężne Widmo będzie korzystać z rad nastolatków? Rada Cytadeli musi być strasznie zdesperowana.
- Ech, Michael, słyszałeś majora - włączył się Pavel, który uniósł głowę z nad swoich galowych butów. - Rada bagatelizowała problem, myśleli, że gethy to malutki problemik ludzkości, a tu okazuje się, że maszynki celują wyżej. Jeśli mają do wyboru walkę w ciemno lub poproszenie nas o pomoc, to ja rozumiem ich wybór. Nawet jeśli nie uważasz nas za gotowych, to jesteśmy bardziej gotowi niż jakikolwiek salarianin czy asari.

Tom słuchał dyskusji jednym uchem. Stał oparty łokciami o parapet i spoglądał przez okno. Miał nadzieje, że to on zostanie wybrany. Taka okazja może się trafić raz w życiu. Nigdy nie był na Cytadeli. Sądził, ze zasłużył na to jak nikt inny. Miał najlepsze wyniki prawie we wszystkich testach. Fizycznie był najlepszy. W egzaminach dotyczących taktyki przerastali go jego kuzyn oraz Hamed. Tom sądził jednak, że Michael nie ma żadnych szans. Podpadł Burgessowi. Nawet jeśli salarianin będzie chciał wybrać Michaela, to major zaprotestuje. Bau, chcąc nie chcąc, uwierzy, bo sam o gethach wie niewiele, a Burgess to uznany autorytet. Wszystko wskazywało na to, że wybrańcem zostanie Tom. A może Bau będzie naciskał i wezmą obu kuzynów? To by było coś. Cała rodzina byłaby dumna - pomyślał.

Zbliżała się siódma. Cała szesnastka rekrutów prezentowała się okazale. Proste mundury wyglądały na bardzo zadbane. Chłopcy, którzy je nosili, nie byli członkami armii Przymierza. Jeszcze. Na zakończenie półrocznego szkolenia każdy z nich miał otrzymać stopień szeregowca. Kilku z nich wyglądało z niecierpliwością przez okno. Cały czas padało. W strużkach wody ściekającej po oknie odbijał się niewyraźny obraz lądującego promu. Wiedzieli, że musiało to być Widmo. Zobaczą na własne oczy prawą rękę Rady Cytadeli, a przynajmniej jedną z tych rąk. Ustawili się na baczność i czekali. Około minuty później na salę weszli major Burgess i niepozornie wyglądający salarianin. "To jest Widmo?" - pomyśleli. Major prezentował się nad wyraz elegancko. Prawą część twarzy przysłonił czarną chustą, a na jego mundurze Przymierza błyszczały dwa odznaczenia. Jedno za obronę Eden Prime, drugie za odniesienie ciężkiej rany na placu boju.
- Oto moi rekruci, panie Bau. Proszę się przyjrzeć. Mam nadzieję, że zapoznał się pan z aktami, które przesłałem. Zapraszam na kolację, przy której porozmawiamy o sprawie - powiedział major.
- Nie, panie majorze. Nie mam na to czasu - odrzekł Bau. - Obowiązki wzywają. Przyleciałem tylko po to, aby wybrać jednego z pańskich rekrutów. Czas nagli, więc kolację sobie daruję.

Burgess skrzywił się. Specjalnie w tym celu kupił przez ekstranet książkę o przysmakach i guście kulinarnym salarian. Tom w tym czasie przybrał podobny wyraz twarzy, jak jego przełożony. Skoro salarianin mówi o jednym rekrucie, to pewnie wypadnie na Michaela. To Widmo nie da sobie w kaszę dmuchać, więc pewnie nigdzie nie polecę - myślał coraz bardziej zniechęcony. Bau złożył ręce za plecami i przechadzał się w poprzek sali. Po chwili otworzył usta:
- Young, wystąp! - stanowczym głosem powiedziało Widmo.
Zarówno Tom jak i Michael wyszli przed szereg. Bau mocno się zdziwił.
- Który z was to Young, Tom Young? - zapytał Jondum Bau.
Tom odetchnął głęboko i z wielkim niedowierzaniem. Odpowiedział: 
- To ja, proszę pana!
- Mam nadzieję, że jesteś spakowany. Za piętnaście minut masz być na promie. Lecisz na Cytadelę, specjalisto od gethów - skończył Bau i wyszedł z sali, kierując się w stronę promu. Kilka sekund później wyszedł Burgess. Chwilę potem wszyscy koledzy gratulowali Tomowi, ściskali mu dłoń i życzyli powodzenia. Podczas tego obozu wykształciły się między nimi mocne więzi koleżeństwa. Wszyscy mieli świadomość, że wybrany zostanie któryś z Youngów. Kiedy Tom wyrwał się z uścisków kolegów, ruszył do baraku i zaczął się pakować. Niedługo po nim wszedł Michael. Byli sami.
- Gratuluję ci, bracie. Zasłużyłeś sobie na to - powiedział, po czym objął serdecznie swojego kuzyna.
- Twój czas też nadejdzie.

Tom chwycił skromny plecak i pobiegł w stronę promu. Jego kuzyn stanął w drzwiach baraku i zapalił papierosa, pierwszego w swoim życiu. Deszcz lał niesamowicie. Kiedy prom oderwał się od ziemi, Michael poszedł do biura majora Burgessa.

IV

Major siedział przy drewnianym biurku, racząc się czerwonym winem i próbując salariańskich przysmaków. Wejście Younga nie zaskoczyło go.
- Ha, jesteś. Co? Nie możesz uwierzyć, że Widmo wybrało kogoś innego? - spytał.
Michael dostrzegł na biurku reflektor, mogący zmieścić się w dłoni.
- To tak zwane "światełko getha", tak? Część, która według pospolitych żołnierzy odpowiada za jego wzrok?
- Owszem - odpowiedział Burgess. - Jednak czegoś cię nauczyłem.
Rekrut poczuł niesmak. Przecież to tak, jakby po zabiciu turianina trzymać na biurku jego uciętą głowę. Geth to nie organik, wiadomo, ale wrażenie było nieodparte.
- Nie przesłał pan mu moich akt, prawda? - spytał. W odpowiedzi usłyszał prychnięcie i zobaczył niemiły uśmiech na twarzy dowódcy. - Widmo dostało akta tylko jednego Younga, dlatego na początku nie podało imienia. Pan, panie majorze, myślał, że powie "Tom Young", a ja niczego nie zobaczę i nie zorientuję się, co pan zrobił.
- Nie możesz zrozumieć, inteligenciku, że Tom bardziej nadawał się do tej roboty? Aż tak bardzo chciałbyś pozbawić kuzyna życiowej szansy? Wracaj do swoich książek, a strzelać powinni ci, którzy mogą zabić na krótki dystans, taki, na jakim ja straciłem oko. Wiem, że twój kuzyn odstrzeliłby temu gethowi łeb. Ja nie byłem tak mocny z pistoletem. Ale jak chlasnął mnie w twarz, to wpadłem w taki szał, że powaliłem go na ziemię i gołymi rękami wyrwałem wszystkie kabelki, jakie tylko miał. Myślisz, że ty byłbyś w stanie?
- Rezygnuję, majorze - odpowiedział Young.
- Za miesiąc kończy się szkolenie. Zostaniesz szeregowcem i będziesz mógł prosić o przydział do jakiejś jednostki. Wystarczy, że przemęczysz się ze mną jeszcze trzydzieści dni. Nie warto? Wyróżniasz się, racja. Z pewnością za jakiś czas znajdziemy ci coś ciekawego do roboty - zaśmiał się głośno.

Young wyszedł bez słowa. Jego wargi drżały ze złości. Po powrocie do baraku próbował spać, ale nie mógł się zmusić. Całą noc przeleżał, patrząc w sufit.

*

Kolejnego dnia, po porannym rozruchu, cała grupa jadła śniadanie na stołówce. Nagle w obozie zaczęło się zamieszanie. "Przyjechało jakieś auto. Podobno z kimś ważnym". Jakkolwiek ważny by ten ktoś nie był, to na pewno nie był tak ważny, jak Widmo - myślał Michael. Okazało się, że gościem był nowo mianowany major - niejaki Coats.
Na początku wykładu Burgess, również major, przedstawił swoim rekrutom gościa. Patrzył na niego z wyższością. Nie odnosił się do niego na "pan", jak do Widma. Coats zdawał się ignorować zachowanie gospodarza. Przed wykładem obaj wojskowi spędzili godzinę na rozmowie w biurze.
- Jaki jest powód twojej wizyty, Coats? - lekceważącym tonem powiedział Burgess.
- Jestem tu, bo potrzebuję dwóch ludzi na misję. Pana ośrodek został mi polecony. Słyszałem, że tutejsi rekruci sporo wiedzą o gethach, szeroko pojętej technologii i nowoczesnej wojnie. Proszę polecić mi dwóch swoich podopiecznych. Najlepszych, takich, którzy nie zawiodą. Lecimy na Księżyc. Straciliśmy łączność z kilkoma bazami. Istnieje podejrzenie, że za atakiem stoją gethy.
- Gethy na Księżycu?! Jasna cholera - krzyknął wyraźnie zdenerwowany Burgess. - Jakim cudem? Przecież to rzut beretem od nas.
Coats spostrzegł, że jego rozmówca zaczął się pocić, a jego ręce trzęsły się. Powróciły do niego jakieś traumatyczne wspomnienia. W końcu udzielił odpowiedzi.
- Najlepszych? - mówił drżącym głosem. - Young... Michael... i Hamed Al Jilani.

Dwie godziny później Michael i Hamed odjeżdżali autem wraz z majorem Coatsem. Lecieli na swoją pierwszą misję.

V

18 czerwca, 2186.

Hamowanie obudziło Michaela. "Lotnisko Heathrow" - zabrzmiał aksamitny damski głos z głośników. Ruch był niewielki. Większość samolotów była odwołana z powodu strajku, ale Angielskie Towarzystwo Dziennikarskie wynajęło czarter, na który weszło ponad stu dziennikarzy i operatorów.
- Siemka, bracie. Jak się masz? - powiedział czarnoskóry Robert, operator "London Daily". Gazeta gazetą, ale firma miała też portal ekstranetowy, na który wrzucała wywiady czy filmy. Na nadgarstku Roberta widniała cienka zielono-żółto-czerwona opaska, na ramiona opadały długie, czarne jak noc, dredy, a z słuchawek, uwieszonych u jego uszu, brzmiała piosenka:

If you know your history
Then you would know where you're coming from
Then you wouldn't have to ask me
Who the 'eck do I think I am

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz