czwartek, 30 października 2014

TES - "Taki Los" - odcinek X

TAKI LOS
ODCINEK X

BOGACTWO

Odcinki - Poprzedni - Następny

I

Wąską drogą, pokrytą lodem i śniegiem, poruszały się mozolnie dwie pary koni, ciągnące wozy z kilkoma osobami. W południowych rejonach Skyrim jesień ustępowała miejsca zimie, porze roku, która na północy przybierała często formę ekstremalną na przestrzeni praktycznie całego roku. Konie oddychały ciężko, a z ich nozdrzy wydobywały się kłęby gorącego powietrza. Z boków wozów zwisały przeróżnej długości sople, od czasu do czasu odłamując się i opadając na drogę.
Ri czuł porażający chłód, mimo gęstego kociego futra i ciepłego okrycia ciała. Spod szarego kaptura jego szaty wyglądała tylko para zielonych oczu i koci nos.
- Mówiłem, że zima idzie - rzekł Faridon zobaczywszy Ri, po czym uśmiechnął się pod nosem. Kot nie odpowiedział.
- I ja mam się tu uczyć? - spytała Luna, dygocząc z zimna. - Czego mnie tam będą uczyć? Lepienia bałwanów? Czy jazdy na łyżwach? Pewnie rzucania śnieżkami... W ogóle to daleko jeszcze?

Ri zwrócił twarz w stronę Faridona, Nord odwzajemnił spojrzenie. Do Akademii Magów w Winterhold nie było daleko - obaj to wiedzieli. I obu to niepokoiło. Tydzień podróży wyboistymi i pokrytymi śniegiem drogami był dla nich bardzo stresujący. Mieli podstawy, by spodziewać się ataku Octaviusa i jego popleczników. Mijali kilka miejsc wprost wymarzonych, jeśli ktoś chciałby przygotować zasadzkę, a jednak aż do tej pory nie widzieli niczego niepokojącego. Wciąż czekali, nerwowo rozglądając się na boki przy każdym, budzącym choćby cień podejrzeń miejscu. Adan oraz Raszk'hin i Pearl, dwójka najemników, którzy jechali drugim wozem tuż za nimi, rozluźnili się. Kobieta z nudów lepiła przeróżne cuda ze śniegu. Adan i ork podziwiali jej talent plastyczny, gdy wszystko zaczęło nabierać kształtów. Człowiek odezwał się:
- Więc taki honorowy jesteś, tak?
- No... Zwał jak zwał, towarzyszu. Staram się czynić tylko dobro. Za dużo jest ludzi czyniących zło, nie sądzisz?
- Racja, racja - Adan przytaknął. -  Ale to, co dla jednego jest dobre, to dla drugiego złym może być. Myślałeś o tym? Poza tym dla zysku swojego też działasz, bo z nami jedziesz.
- Często myślałem o tym. Po prostu staram się nikogo nie krzywdzić, a bogacę się tylko na takich zadaniach, które nie przyniosą mojemu honorowi ujmy.
- To pewnie często głodujesz - dorzuciła od siebie Luna.

W tym momencie Raszk'hin sięgnął po stwardniałą od mrozu szmatkę i zaczął odzierać z lodu dwa wojenne topory, jeden swój, drugi Pearl. Najemniczka spojrzała znad swojego śnieżnego dzieła, które przedstawiało dom stojący w płomieniach, dbale ulepionych z twardego śniegu. Tuż obok konstrukcji stała stworzona z lodu miniaturowa rzeźba starszego mężczyzny. Pearl zadbała nawet o rysy twarzy. Jej kompani dostrzegali w postawie lodowego posążka jakąś wielką tragedię.
- Masz talent, dziewczyno - powiedział Adan z zachwytem w głosie. - Co to jest?
- Moje życie - odrzekła krótko, kamiennym głosem. Po chwili spojrzała na orka, który czyścił właśnie jej topór. - Dziękuję.
- Nie ma sprawy - powiedział cicho, dostrzegając zadumę Nordki. Potem podniósł głos: - W końcu spodziewamy się kłopotów!

II

Mijali kopalnię. Wejście wyglądało tak, jakby od dłuższego czasu nikt w niej nie pracował. Faridon zatrzymał pierwszy wóz i zeskoczył z niego, chwytając w dłoń miecz. Podszedł do wejścia. Zauważył ludzkie zwłoki połowicznie przysypane śniegiem. Były trzy ciała. Usłyszał odgłos kroków ze środka kopalni. Wycofał się ostrożnie do wozu i uniósł dłoń, nakazując ciszę. Wtedy zaatakowali. Dwóch umięśnionych Nordów wyskoczyło z kopalni z krzykiem na ustach. Jeden miał długi dwuręczny topór, drugi krótki miecz cesarski i drewnianą tarczę. W samym wejściu do kopalni stanęła elfka w zbroi Słowików, która wskazywała na jej wysoką pozycję w gildii złodziei. Kobieta trzymała łuk i obserwowała rozpoczynającą się potyczkę. Metr za nią, w cieniu, stał człowiek, który ją najął - Octavius. Ri dostrzegł go, ale nie miał czasu na myślenie. Zeskoczył z wozu i cofnął się za swoich kompanów, licząc, że załatwią sprawę i zasłużą na parę procent jego przyszłego majątku. Raszk'hin rzucił ciężki topór w ręce Pearl i oboje zeskoczyli na ziemię, ruszając powolnym krokiem w stronę biegnących Nordów. Adan chwycił laanterski miecz i stanął obok Ri. Faridon stał już obok wozu z mieczem, lecz wrócił się po tarczę, gdy dostrzegł Bosmerkę z łukiem. Stanął dokładnie przed Khajiitem i Luną. Cała czwórka liczyła na orka i Nordkę.

Wyglądało to jak starcie czterech tytanów. Trzech potężnych mężczyzn i kobieta, która prezentowała się przy nich skromniej, ale przewagę siłową przeciwnika nadrabiała zwinnością. Strategia walki ciężkim toporem była najprostszą z możliwych. Z racji na ciężar broni i czas wymagany do zadania ciosu, a także wrażliwość na uderzenie wroga, należało zrobić wszystko, aby pierwszy cios był tym ostatnim, a przynajmniej na tyle skutecznym, aby złamać przeciwnika. Osiłek zlekceważył Pearl. Zaatakował od razu, licząc, że jego krzyk i przewaga wagowa odbiorą dziewczynie odwagę i opóźnią ruchy. Twarz Pearl pozostała jednak niewzruszona, nie wyraziła najmniejszych emocji. Zamach mężczyzny był długi. Wyczekała moment, aby mieć pewność, że przeciwnik zainicjuje atak. Kiedy broń opadała, kobieta odskoczyła w bok, mijając ostrze o dobre pół metra, obróciła się na pięcie i wyprowadziła uderzenie w odsłonięte ramię wroga. Jednak i ona się przeliczyła. Jej noga poślizgnęła się na lodzie pod warstwą śniegu, a cios przeszedł obok celu. Odzyskiwała równowagę w momencie, kiedy Nord wyprowadzał zamaszysty cios od prawej do lewej. Darowała sobie walkę o pozostanie w pionie i umyślnie upadła na zmrożoną ziemię, gdy topór mijał jej głowę o centymetry. Leżąc na śniegu machnęła swoją bronią, zahaczając nogę przeciwnika i doprowadzając do jego upadku. Podniosła się na kolana i wyprowadziła śmiertelny cios, miażdżąc klatkę piersiową wielkiego Norda. Mężczyzna przez chwilę krztusił się krwią i zamilkł.

Raszk'hin miał inną taktykę. Z racji swojej niebywałej siły przeszedł od razu do ofensywy, krzycząc zajadle. Machał dwuręcznym toporem niczym patykiem. Jego przeciwnik sparował dwa pierwsze ciosy tarczą, cofając się przy każdym o parę kroków. Kolejnych unikał dzięki refleksowi, ale w końcu został przyparty do lodowej ściany. Ork wydarł się w niebogłosy i zamachnął do ciosu toporem swojego ojca. Użył do tego całej siły. Nord zderzył tarczę i miecz z orężem orka, ale oba przedmioty rozpadły się na kawałki tak, jakby były zrobione ze słabej jakości drewna, a nie przedniej stali. Kiedy najemnik spodziewał się śmiertelnego ciosu, Raszk'hin po prostu stał, a jego rozgrzane mięśnie drżały. Po chwili namysłu Nord postanowił wziąć nogi za pas i po prostu uciekł w śnieżne zaspy.

Gdy dwójka druhów mierzyła się z Nordami, Faridon przyjmował na tarczę kolejne strzały bosmerskiej łuczniczki. Ri i Adan schowali się za wóz, ale kolejne strzały wciąż przelatywały niedaleko ich głów. Luna próbowała wyczarować jakąś iluzję, ale nie potrafiła się skoncentrować w bitewnym zgiełku.
- Zabij ich, zabij! Za to ci płacę! - krzyczał Octavius. Chwilę potem dostrzegł trupa jednego ze swoich ludzi i drugiego, żyjącego, ale uciekającego, gdzie pieprz rośnie. Skrzywił się i krzyknął za siebie: - Hatji! Teraz!
Zza niego wyszła młodo wyglądająca, niewysoka Bretonka. Nie nosiła przy sobie żadnej broni. Raszk'hin i Pearl spojrzeli po sobie zdziwieni. Najemniczka ruszyła w stronę Octaviusa. Ork podążył jej śladem. Ri uśmiechnął się, czując swym kocim nosem zwycięstwo. Bretonka złożyła dłonie, po czym stopniowo oddalała je od siebie.
- To magiczka! Uważajcie! - krzyknął Faridon i sam wybiegł zza wozu, by wspomóc towarzyszy. - Może zaatakować ogniem!
- Albo lodem, cholera! - dopowiedział Adan, wychylając głowę zza wozu.

Druga z najemniczek Octaviusa, Bosmerka w słowiczej zbroi, rzuciła łuk i chwyciła sztylet, stając między nacierającą trójką a kobietą nazwaną Hatji. Faridon i reszta bali się, że Bretonka jest potężnym magiem. Żadne z nich nie odgadło jednak specjalizacji kobiety. Jej dłonie zaczęły drżeć. Nie wyleciały z nich jednak ani kule ognia, ani błyskawice, ani nawet sople lodu. Adan spostrzegł, że ciało zabitego przez Pearl Norda... wstaje z lodu. Powstały też trzy inne ciała, które wcześniej zauważył Faridon.
- Na Talosa! To nekromantka! - wykrzyczał przerażony Adan i instynktownie cofnął się kilka kroków.
Wielki najemnik ubity przez Pearl dzierżył topór, pozostała trójka miała zwykłe miecze. Wszyscy ruszyli na Raszk'hina, Pearl i Faridona. Bosmerska łuczniczka w słowiczej zbroi nie ruszała się. Pilnowała Hatji, zdając sobie sprawę, że śmierć nekromantki zakończy cały czar. I być może trójka jej przeciwników spróbowałaby na nią ruszyć, gdyby nie niezwykła wytrzymałość żywych trupów.
Orsimer zadał dwa mocne ciosy, które niemal przecięły trupa na pół, ale ten nie padł. Wymachiwał mieczem, raniąc Raszk'hina w ramię. Pearl i Faridon ruszyli do wielkoluda z toporem, zadając ciosy na zmianę. Dwóch pozostałych martwiaków szło w stronę wozu, za którym stał Ri z Adanem i Luną.
- Cicho być musisz, Adan, cicho Luna - wyszeptał Ri, wyciągając swój kluczyk i wkładając go w bok wozu. Wtedy Luna zobaczyła coś, czego nie dostrzegła wcześniej. Na długości wozu, między kołami, ukazała się wąska skrytka, do której niezwłocznie wskoczyli, ściskając się w środku. Luna zdołała złożyć ręce w wyuczony znak. Dwa trupy podeszły i po prostu stały, nie grzesząc inteligencją. Czar zadziałał i na śniegu kilkanaście metrów od nich pojawił się mglisty zarys człowieka. Trupy ruszyły do niego od razu, gdy go spostrzegły.
- Musimy zabić nekromantkę! - krzyknął Faridon i sparował cios jednego z napastników. Ich moc była wyraźnie większa niż siła śmiertelnego człowieka. Raszk'hin wciąż siekał jednego z wrogów, ale nie było efektów. W końcu zmęczył się na tyle, że przeszedł do defensywy. Cofał się, dysząc, aż zderzył się plecami ze ścianą. Czuł, że koniec jest bliski. Bosmerka ze sztyletem wciąż stała pomiędzy nekromantką, a polem bitwy i pilnowała, by nikt się do nich nie zbliżył. Octavius zacisnął pięści, przeczuwając zwycięstwo. Pearl i Faridon zderzyli się plecami, odpierając kolejne ataki trupów.
- To żeś mi, kurwa, dał zlecenie! - krzyknęła kobieta. - Padniemy tu zaraz, pod jakąś gównianą kopalnią! A miało być tak pięknie!
Dwa martwiaki wracały do nich od strony wozu, rozczarowane niemożnością zjedzenia widma stworzonego przez Lunę. Z pięciorgiem nie mogli dać sobie rady.
- Padnij... - powiedział Nord ściszonym głosem.
- Co?! Chcesz, żebym po prostu dała się zjeść?
- Padnij! Już! - krzyknął Faridon i zablokował kolejny cios.
Nordka uklękła, będąc wciąż plecami do Faridona. W tej pozycji widziała tylko Bosmerkę, stojącą na straży nekromantki. Usłyszała zza siebie serię dziwnych dźwięków. Bała się, że to odgłosy rozdzieranego na strzępy Faridona. I faktycznie, było to rozdzieranie na strzępy. Pękały jednak łączenia zbroi Norda, nie wytrzymując nacisku rozrastającego się w przedziwny sposób ciała, które nagle zaczęło porastać gęste, czarne futro. Faridon urósł niemal dwukrotnie. Jego dłonie i nogi wydłużyły się. Niesamowicie długie stały się ramiona i łapy zakończone ostrymi pazurami, a obok klęczącej Pearl był... jego ogon. Odwrócił się. Jego twarz nie była już ludzka. To był wilczy pysk.
- Niżej! - wycedził niewyraźnie i wyszczerzył swe nieskazitelnie białe kły.

Od razu potem skoczył na trupy, machając energicznie swymi zwierzęcymi ramionami. Po zderzeniu z nimi ciała leciały kilka metrów w dal. W końcu wilkołak doskoczył do jednego z nich i dosłownie rozszarpał swoimi wielkimi szczękami. Drugiego przepołowił na pół pazurami. Trzeciego z trupów podniósł i rzucił pod nogi Pearl. Zanim martwiak zdążył się pozbierać, dostał cios toporem w głowę, co zakończyło jego żywot już po raz drugi. Wilk szykował się do skoku w stronę wielkoluda z toporem, ale dostrzegł, że Orsimer poradził sobie. Krew wyciekająca z odciętej głowy trupa przyozdobiła śnieg kolorem czerwonym. Szczęki wciąż zaciskały się i rozluźniały. Wycieńczony Raszk'hin nie zmieniał pozycji, ustawiając się w gotowości na atak wilka. Pearl też stanęła z bronią skierowaną w stronę zwierza. Bosmerka i Bretonka zastygły w bezruchu, czekając na atak. I to właśnie na nie ruszyła bestia, skacząc na elfkę. Wspaniałej jakości zbroja uratowała jej życie, amortyzując skok wilkołaka i pierwsze ciosy. Nekromantka nie pomagała, widocznie nie spodziewając się, że atak trupów nie wystarczy. Ale i wilkołak, po pierwszym mocnym ataku na Bosmerkę, osłabł i cofnął się parę metrów. Oszołomiona kobieta przeczołgała się  aż do wejścia do kopalni, do swojej towarzyszki. Raszk'hin i Pearl stanęli ramię w ramię, oboje posiniaczeni. Ork miał do tego dwie rany cięte ramion. Cała czwórka patrzyła na opadającego z sił wilkołaka. Ze swej kryjówki wyszli też Luna, Ri i Adan i dołączyli do najemników. Po paru sekundach wilk opadł na śnieg i przybrał postać Faridona, ubranego zaledwie w resztki ubrań, które miał pod zbroją przed przemianą. Ri podbiegł do niego i zaczął badać jego stan.

Bosmerka i Hatji stały w niepewności, nie atakując, ale też nie zmieniając postawy. Były gotowe, by zabijać.
- Zwyciężyliście - powiedziała elfka niespokojnym głosem. - Puścicie nas wolno, czy chcecie to kończyć?
- Kiepsko z nim - powiedział Ri znad wpół nagiego Faridona.
- Mogę pomóc - odezwała się nekromantka. - Znam się na tym.
- Chyba żartujesz - zripostował Adan łamiącym się głosem. Zacisnął dłoń na mieczu. - Zrobisz z niego chodzącego trupa pewnie. I... i będzie chciał mnie zjeść. Nic z tego, wiedźmo.
- Mam na imię Hatji i, powtarzam, znam się na tym. Pozwólcie. Chyba że chcecie kontynuować walkę.
Spojrzała kolejno na wszystkich, którzy przeżyli. Zapewne nie wiedzieli, że nie zdołałaby powtórnie ożywić wszystkich trupów w tak krótkim czasie. Nie mieli pojęcia, że zdecydowanie bardziej niż oni trupów, ona boi się powtórnego ataku i potencjalnej śmierci.
- Walki koniec - odpowiedział Ri. - Chodź tu, wiedźmo. Pomóż. I gdzie Octavius jest, powiedz mu.
- Octavius - odpowiedziała Bosmerka. - A więc tak mu na imię. Nawet nie wiedziałam. Zagadnął nas w karczmie w...
- Neafel - Hatji zwróciła się do niej, przerywając w pół zdania - przynieś, proszę, moją torbę. Wiesz którą.
Bosmerka w kapturze zniknęła w czeluściach jaskini, wracając po chwili ze wspomnianą torbą. Nekromantka podeszła do Ri i Faridona i zaczęła wypowiadać zaklęcia. Na zmartwione wyrazy twarzy Raszk'hina i Pearl zareagowała, mówiąc:
- Spokojnie, to tylko zaklęcie skanujące. Musicie go ubrać i napoić. Poza tym nic mu nie jest. Jest tylko skrajnie wymęczony. Taka przemiana musi być kosztowna.
- Wilkołak, psia jego mać, wilkołak. - Neafel zaczęła kręcić głową z niedowierzaniem. - Ten Octavius nic nie wspominał o wilkołaku. Zacnie mieć takiego kompana, nie? Jak nie idzie to czary mary i potem patrzeć, gdzie czyja ręka, a gdzie noga.
- Jakbym wiedział, że to wilkołak - odpowiedział Adan - to bym na drugi koniec Tamriel pobiegł bez zwłoki. Niesamowite...
- On pytał, gdzie Octavius - Ri wciąż niepokoił się, a Pearl patrzyła krzywo na Hatji.
- Zwiał, a co miał zrobić. A nam oczywiście nie zapłacił - mówiła Neafel. - Miało być, że po zleceniu. Że kupa kasy. Mamy nauczkę. Tamtym dwóm też nie zapłacił, ale oni już narzekać nie będą. Co teraz?
- Ty idź - Pearl wstała znad Faridona - ale nekromantka ginie. Tu i teraz.
- Słucham? - odpowiedziała Hatji.
- To nekromantka. Para się najgorszym rodzajem magii, jaki kiedykolwiek wynaleziono. To plugawe... To ... niegodne. Musi zginąć. Ja innego wyjścia nie widzę. A mój topór nada się do tego nie gorzej, niż jakikolwiek miecz.
Zrobiła dwa kroki wprzód, ale ork zaszedł jej drogę i wyciągnął ramię, blokując ją.
- Pomogła naszemu kompanowi.
- Co pomogła? Jak pomogła? - mówiła nerwowo Pearl, chcąc postawić na swoim. - Nic nie zrobiła! Powiedziała, że do wyra musi i napić się. Każdemu chłopu od tego lepiej. Dobrze, że o babie do łóżka nie wspomniała.
- Przestały walczyć, a nieuzbrojonych zabijać to rzecz niehonorowa.
- To jest nekromantka, ile razy mam powtarzać, cepie?! Ona ożywia trupy! Prawie nas posiekały jej pupilki.
- To najemniczki - odparł Raszkhin zdecydowanie. - Takie jak ty i ja. Dostały robotę i chciały ją wykonać. Przegrały, nie zarobią i tyle. Może za miesiąc wspólnie będziemy robić. Taka robota, wiesz przecież. Nie raz walczyłem ramię w ramię z kimś, kto miesiąc później był po drugiej stronie barykady.
- Chciałabyś ty - wtrącił się Ri - żeby cię ubili jak zwierza jakiego, jak broń złożysz i walki zaniechasz, gdy sytuacja odwróci się?
Usta Nordki zadrżały. Splunęła w śnieżną zaspę, wytarła krew z czoła i bez słowa odwróciła się, ruszając w stronę wozu.
- A tego Octaviusa - dodała Hatji - nie macie co szukać. Ta kopalnia ma dziesiątki korytarzy. Jakby nas nie przeprowadził, to zgubiłabym się.
- Tylko was najął? - spytał Ri, nieco spokojniej.
- Najął... - Neafel skrzywiła się. - W konia nas zrobił, ot co. Bidny miesiąc będzie... Chodź, Hatji, pora wracać. Może innym razem nam się poszczęści.
- Potrzebujecie czegoś? - spytał ork na odchodne.
- Ha! Najemnicza solidarność. Miłe, choć zanikające to. - Neafel uśmiechnęła się spod swojego kaptura. - Dobrze walczysz, siłacz jesteś. Myśmy się dopiero poznały przy tym dziwnym zleceniu, ale chyba nieźle nam szło, skorośmy przeżyły atak wściekłego orka, wilkołaka i tamtej dziwaczki, co macha toporem nie gorzej, niż co lepszy żołnierz. Pytaj zleceniodawców w większych miastach o Hatji i Neafel. Można by coś razem zarobić.
- Będę pytał - ork skłonił się. - Powodzenia.

Gdy dwie najemniczki odeszły w swoją stronę, a wciąż nieprzytomny Faridon został położony na wozie i przykryty kocami, Ri dostrzegł, że ktoś przygląda im się z trzeciego wozu, ustawionego obok pozostałych. Gdy spodziewał się najgorszego, czyli kolejnej zasadzki, nieznajomy pomachał na powitanie. Był to elf, Altmer, sądząc po jasnozielonej barwie skóry. Nosił na sobie szatę maga. Na drodze do Akademii ani jego szata, ani pochodzenie nie były niczym niezwykłym. Placówka w Winterhold słynęła z tego, że przyjmuje adeptów niezależnie od ich rasy, czy statusu społecznego. Wystarczyło mieć talent, udowodnić to i... dotrzeć do Winterhold, co samo w sobie nie było prostym zadaniem. Nawet pomijając bandytów czy żywe trupy, na tej drodze można było się natknąć na wilki, niedźwiedzie, a nawet śnieżne trolle. Ri zlustrował zawartość wozu. Z tyłu było kilka regałów z książkami. Położone były pionowo, aby księgi nie wypadły. Ten widok uspokoił Ri.
- Witaj, podróżniku - powiedział i też pomachał na powitanie. Dołączyła do niego Luna. - Jak na imię ci i co sprowadza cię do Akademii?
- Ha. A co mnie sprowadzać może? Magiem jestem, to i do Akademii moja droga prowadzi. Rodizok jestem i witam, witam na dalekiej północy. - Wyciągnął swą długą szyję najwyżej, jak mógł, spoglądając na pobojowisko. - Widzę, że się działo.
Cała kompania zdążyła wsiąść na wozy, tylko Ri stał przy Rodizoku.
- Wszystkoś widział? - spytał Altmera.
- Oj, czym widział, czy nie. Żadna to różnica. Widzę trupów trochę. Magii ślady. Do Akademii jedziecie? Mogę poprowadzić. I moja droga tam prowadzi. Wracam z Riften.
- Dość daleka droga. Akademia wysłała? Nie wyglądasz na strudzonego podróżnika - powiedział Raszk'hin z drugiego wozu.
- Bo lubię podróże, to i nie wyglądam. Podróże kształcą. Poza tym mam motywację, bo to nie kolejne nudne zlecenie Akademii. Od jakiegoś czasu pracuję nad własnym projektem. Na wozie mam parę ksiąg i trochę minerałów, które mogą mi się przydać. No, ale co będziemy gadać po próżnicy. Na wozie mam trochę winka. Gotowi do drogi?
- Jak długo jest... pan w Akademii? - nieśmiało zagadnęła Luna. - Bo ja właśnie po to jadę, żeby się do niej dostać.
- Czyżby? - odrzekł z zaskoczeniem w głosie i złożył dziwnie usta, jakby w podkowę. Przyglądał się jej chwilę. W końcu powiedział: - Hmm, która szkoła magii najmocniej cię interesuje?
- Iluzja, proszę pana.
- Och, szkoda... Ja specjalizuję się w magii zniszczenia, kocham ogień - uśmiechnął się marzycielsko. - No, ale nic straconego. Na pewno będziemy się widywać, piękna.
Każdy z nich miał mocno czerwone policzki od przejmującego mrozu, ale widać było, że w tym momencie Luna zarumieniła się jeszcze mocniej. 
- Poprowadzisz nas do samej Akademii? - wtrąciła Pearl.
- Oczywiście, powiedzcie tylko, w jakiej sprawie przyjeżdżacie, żebym mógł od razu was zaanonsować, jak przybędziemy. Wierzcie lub nie, ale niektórzy czekają na wejście kilka godzin, albo i dni. Lokalna karczma robi na takich majątek, więc w sumie macie farta, żeście na mnie trafili.
Faridon zaczął coś mruczeć, wybudzając się.
- On ma coś do sprzedania magom z Akademii, druhom twoim - powiedział Ri.
- On? - spytał zdezorientowany Rodizok, wskazując dłonią na Raszk'hina. Potem spojrzał na mamroczącego Norda wyglądającego spod koców. - Czy on?
Luna, Adan i Raszk'hin zaśmiali się. Pearl zachowała kamienną twarz.

III

- Po lewej masz komnaty adeptów - powiedział Rodizok, gdy weszli na główny plac, na końcu którego górował wielki budynek Akademii. Przed wejściem był imponujący posąg oraz błękitne skupisko magii, uformowane na kształt studni, którego promień sięgał chmur. - Wejdź, rozgość się, a twoich przyjaciół zaprowadzę od razu do szefa.
- Nie muszę zdać żadnego testu? Ani niczego takiego? Myślałam, że...
- O to się nie martw. Miałaś trudną podróż. Poznaj innych adeptów, a ja wrócę do ciebie później, piękna.
- Nie odjeżdżaj bez pożegnania, Ri - Luna zwróciła się do Khajiita. - Mam jeszcze do ciebie jedną sprawę.

*

Zgodnie z zapowiedzią Rodizoka, do głównej sali Akademii zszedł skromnie ubrany mag. Sam Altmer odłączył się od nich i stanął ramię w ramię z towarzyszem. Adepci zamknęli drzwi za grupą. Faridon, Raszk'hin, Pearl, Adan i Ri stanęli w szeregu. Dwójka najemników trzymała po dwa worki pełne towaru, który Ri przewiózł przez tysiące kilometrów i kilka krajów. Khajiit zrobił krok do przodu. Altmer nachylił się do ucha przełożonego:
- Tolfdirze... - zaczął i przez kilka chwil szeptał coś cicho.
- Wnioskując po tym, co mówi Rodizok, masz dla nas coś interesującego. - Oczy maga zabłysły. - Intrygujące. Czy to prawda? Czy masz w tych workach... magmę? Zaschniętą magmę?

Ri skinął głową. Na ten znak ork zrównał się ze swoim szefem i wysypał zawartość jednego worka na marmurową posadzkę pięknej, zbudowanej na planie koła sali. Ciężkie czarne kamienie stuknęły w podłogę, powodując głośne echo. Odbijały światło z pochodni ustawionych na kilku kolumnach. Całe pomieszczenie nagle zostało przyozdobione różnokolorową mozaiką barw. Liczne westchnienia i stęknięcia wokoło pokazały Ri, że całą scenę obserwują zza kolumn bocznych liczni adepci magii, zarówno mistrzowie, jak i początkujący. Dwójka magów stojąca naprzeciw gości spojrzała na siebie spokojnie. Starszy mężczyzna skinął głową, nakazując jednej z adeptek sprawdzenie kamieni. Podeszła powoli, z gracją i powagą godną mistrzyni magii, którą z pewnością chciałaby zostać. Uklękła nad kawałkami kamienia i wyciągnęła rękę, zamykając przy tym oczy. Wyszeptała magiczną formułkę i opuszczała dłoń, by chwycić jeden z kamieni, gdy nagle przeszedł ją dreszcz. Skurcz mięśni dłoni sprawił, że jej palce wykrzywiły się w dziwny sposób. Zacisnęła zęby i syknęła przeciągle, osuwając się bezwładnie na posadzkę, tuż obok kamieni. Trzech adeptów pospiesznie podbiegło do koleżanki i zaczęli sprawdzać jej stan. Zapanowało chwilowe poruszenie. W końcu Tolfdir uniósł rękę, nakazując adeptom zachowanie ciszy. Poza dźwiękami cucenia czarodziejki, w sali panowała cisza. Raszk'hin, Faridon, Pearl i Adan nie mieli pojęcia, co się stało, tak jak większość adeptów. Kilkoro mistrzów podeszło do starego maga i stanęło za jego plecami. W pierwszym szeregu był Rodizok, najwidoczniej postawiony w hierarchii znacznie wyżej, niż się spodziewali. Ci magowie rozumieli powagę sytuacji, chociaż ich twarze wyrażały niedowierzanie.
- Co się stało?! - krzyczał jeden z młodszych adeptów, próbując obudzić nieprzytomną kobietę.
- Spokojnie, nic jej nie będzie, prawda, Khajiicie? - spytał Rodizok poważnym głosem, zupełnie innym, niż na szlaku.

Ri' Baadar zachował spokój. Wiedział, że dziewczynie nic nie jest. Chciała sprawdzić magiczny potencjał jego towaru, a nie posiadała na tyle doświadczenia, aby poradzić sobie z ilością mocy, która nagle zaczęła przepływać przez jej ciało. Zapewne Rodizok lub Tolfdir, chwyciwszy kamień w dłoń i skanując go, poczuliby zaledwie bardzo nieprzyjemny dyskomfort, ale reakcja uzdolnionej magicznie dziewczyny tylko utwierdziła Ri w przekonaniu, że jego towar jest wart wiele. Postanowił wykorzystać chwilę. Wszyscy byli pod wielkim wrażeniem tego, co zaszło, a to mogło wywindować cenę, którą dostanie.
- Zastygła lawa z Czerwonej Góry - zaczął. - Żywioł, który pogrzebał Vvardenfell, serce Morrowind i setki tysięcy Dunmerów. Od lat kilku magowie zastanawiali się, co dokładnie zaszło tam. Spodziewali się, że magia wielka brać w tym udział musiała. A nawet, jeśli nie musiała, to w skutek wydarzeń powstała, wydzielona została energia w ilości wielkiej. W formie magmy, lawy gorącej, co po czasie jakimś, stygnąc, kamieniem tym stała się.
Kilkadziesiąt osób w pomieszczeniu patrzyło na przedstawienie Ri z zainteresowaniem. Leżąca na podłodze czarodziejka odzyskiwała przytomność. Rodizok szepnął coś do ucha staremu magowi.
- On szczęście miał, że surowiec ten posiadł. Przybył tu, aby sprzedać go wam, szanowni magowie, bo uważa, że pożytek zrobić z niego możecie.
- Ile? - spytał szybko Tolfdir.
- Dwa miliony septimów.

Zaryzykował, a jego odpowiedź wywołała kolejną porcję westchnień niedowierzających ludzi, nieco tylko mniejszą, niż w chwili omdlenia czarodziejki. Jeszcze przed wyruszeniem z Whiterun Khajiit uważał cenę miliona septimów za marzenie. Postanowił jednak wykorzystać moment i negocjować ostro, najostrzej, jak tylko potrafił. Usłyszał, że najgłośniejsze reakcje miały miejsce tuż za jego plecami. Najemnicy nie wierzyli w to, co właśnie usłyszeli. Adan, na myśl o swojej działce, odkaszlnął, krztusząc się. Pearl uderzyła go w plecy, być może ratując życie przyszłego bogacza. Chwila ciszy przeciągała się. Tolfdir zastanawiał się. Ri sam nie mógł uwierzyć, ale wiedział, że im dłuższa cisza, tym większa szansa, że propozycja zostanie przyjęta, a negocjacje mogą zakończyć się sukcesem. Lawa z Czerwonej Góry była rarytasem, minerałem, którego właściwości dopiero zaczęto odkrywać. Badający ją magowie byli oszołomieni ilością mocy, którą można z niej czerpać. Tak naprawdę wciąż nieznane były jej właściwości, ograniczenia. Z racji niedostępności towaru, był on niezwykle drogocenny. Na tyle drogocenny, że w Skyrim nie posiadał go nikt. Przynajmniej oficjalnie. Akademia mogła zrobić wielki krok do przodu. Nie samym kupnem, rzecz jasna, ale skutecznym badaniem i rozwijaniem właściwości tego minerału. Jednak była to szansa, za którą można było sporo zapłacić. I z tego właśnie założenia wychodzili magowie.
- Milion septimów - powiedział Tolfdir, niezwykle sucho.
Ri niezauważalnie przełknął ślinę. Marzył o milionie, ale teraz, po wielu tygodniach podróży i udanym początku negocjacji, zamarzyło mu się więcej. Poza tym miał się z kim dzielić.
- On sporo przeszedł, by do was właśnie towar dostarczyć. Na drodze nawet tutaj, niedaleko, napadli go i jego druhów, chcąc przejąć kamień. Obronił on go i dowiózł tutaj, bo, tak jak mówił, wierzy, że wy dla dobra Tamriel wykorzystacie go. Półtora miliona septimów i nowe wozy z końmi dobrymi, aby do Whiterun wrócić można było. Taka jest propozycja jego.

Stary mag spojrzał w bok, na Rodizoka. Altmer usiłował zachować spokój. Choć i on wybiegał myślami w przyszłość. Widział w tym minerale idealną bazę dla nowych zaklęć, nad którymi pracował. Zaklęć opartych przede wszystkim na żywiole ognia. Co by było lepszym wzmacniaczem magii zniszczenia niż lawa, która unicestwiła cały kraj i niemal wszystkich jego mieszkańców? Projekt Rodizoka, udoskonalona fala płomieni, potrzebuje nadzwyczajnego źródła energii, swego rodzaju przekaźnika. Zdarzało się, że krótkotrwale tworzył taką falę, ale efekty nie były warte wysiłków. Od razu po rzuceniu czaru był wykończony. Ale z tym kamieniem... Mogło się udać. Musiało się udać! Stary mag widział rozmarzone oczy Altmera i odpowiedział:
- Stoi. Półtora miliona i wozy na drogę.
Adan miał wrażenie, że stracił władzę w nogach. Oparł się o ramię Pearl, która w każdy inny dzień i we wszelkich innych okolicznościach uderzyłaby go w twarz w podobnej sytuacji. Teraz podtrzymała go bez słowa, a wolną dłonią klepnęła Raszk'hina w umięśnione ramię. Jej na co dzień kamienne oblicze nabrało rumieńców, a na twarzy pojawił się uśmiech. Ork spojrzał na nią i powiedział:
- No ładnie.
I nikt poza nim nie wiedział, czy był to komentarz dotyczący fortuny, którą otrzymają, czy pierwszego uśmiechu Pearl, który widział.

IV

Stała przed głównym wejściem do Akademii. Patrzyła na północ i skute lodem nieskończone morze. Morskie powietrze było cieplejsze niż się spodziewała. Czekała na Ri' Baadara, trzymając w ręku swój błękitny szal i wspominając Laanterię. Między nią, a Endoriilem zaszło coś, czego sama nie potrafiła wyjaśnić. Czuła coś, ale nie umiała tego nazwać. Był jej bliski na wielu płaszczyznach, ale starała się myśleć praktycznie. Po to właśnie opuściła biedne rodzinne strony, aby dotrzeć tu, na mroźną północ, i zacząć wieloletnią, żmudną naukę. Chciała zostać magiem, czarodziejką, wiedźmą. W różnych miejscach Tamriel różnie zwie się kobiety posługujące się magią. Chciała coś znaczyć, stworzyć coś wielkiego, o czym ludzie będą pamiętać i cenić ją jako autorkę tego... czegoś. Nie wiedziała jeszcze, co by to miało być, ale wychodziła z założenia, że ma czas, żeby to wymyślić. Uczucia postanowiła odłożyć na bok. W końcu mama mówiła jej, że mężczyzn chętnych na damskie wdzięki nigdy nie zabraknie. A Endoriil... Dziwny elf - myślała Luna. Niby nic, a jednak... Dziwne.
- Witaj, Luno - Ri wyrwał ją z rozmyślań. - Chciałaś rzecz jakąś mu powiedzieć? Wyjeżdża właśnie kompania jego. Żegnać się pora.
- Wiem. Dwie rzeczy. To znaczy w sumie jedna... - Wyciągnęła dłoń ze swoim szalem. - Weź to i daj Endoriilowi. Na pamiątkę.
- Chcesz, żeby elf pamiętał? - spytał Ri.
- Tak. Nie... Oj, nie wiem, Ri... Zawsze zadajesz trudne pytania.
- To nie pytanie trudne, a odpowiedź trudną jest. - Ri chwycił szal i schował do jednej z licznych kieszeni swej szaty. - Elf czuje do ciebie dużego coś. On widział to w jego oczach i zachowaniu jego. Ty też czujesz.
- Ri, po prostu daj mu to, dobrze? Proszę.
- Da on mu szal, da - odrzekł po chwili zastanowienia. - A druga rzecz, o której mówić chciałaś?
- Nie wiem, jak sobie poradzę. Od jednej z adeptek dowiedziałam się, że czesne na Akademię to spory wydatek, a ja prawie nic przy sobie nie mam... - Luna spuściła głowę.
- Ha. A to się składa ciekawie. - Ri uśmiechnął się, nieumyślnie eksponując swojego chwiejącego się kła. - On nie zapłacił ci za pomoc na moczarach Arven. Ile czesne na czas całej nauki twej wynosi?
- Całej? Tysiąc septimów. Może spróbuję popracować w tej karczmie w Winterhold. To w końcu parę minut piechotą.
- Ty nie martw się, Luno, o czesne. On zajmie się tym. Czas całej nauki opłacony będzie. Jeśli potrzebować czegoś będziesz, list napisz do niego. Chwilowo w Whiterun będzie on. A jeśli wyjedzie, to karawanie jakiej khajiickiej dasz list, a dojdzie do niego na pewno.
- Ri, naprawdę? Przecież nie masz pieniędzy, dobrze wiem. Towar nawet jak sprzedasz, to pewnie nie na wszystko ci starczy, więc...
- Pora na niego - Ri przerwał i skłonił głowę na pożegnanie.
Luna uśmiechnęła się szeroko i mocno przytuliła Khajiita, mówiąc:
- Gdyby nie ty, nigdy bym tu nie dotarła. Nie zapomnę o tym. Dziękuję, Ri' Baadar.
Khajiit odwrócił się i zszedł do reszty swojej kompanii, która zaprzęgała nowe konie i szykowała dobrej jakości wozy do drogi. Luna odwróciła się, wzięła głęboki oddech i weszła na główny plac Akademii. Dwójka adeptów zamknęła za nią główne wrota.

KONIEC ODCINKA DZIESIĄTEGO

SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków

4 komentarze:

  1. Nadal bardzo plastyczne.
    Nastrój nerwowości/podejrzliwości może się udzielić. Łatwo doznać paranoi, dobrze, że się wszyscy rozluźnili. Chciałoby się zobaczyć te cuda śnieżne.
    Stwierdzenie orka pozornie proste, ale jednocześnie dające niejednemu do myślenia. Prawda stara jak świat potrafi dotknąć bardziej niż coś odkrywczego. Rozmowa z Adanem o relatywizmie też ładna, a wtrącenie Luny typowo pragmatyczne ;)
    "śnieżnego dzieła, które przedstawiało dom stojący w płomieniach" - Dali byłby dumny. Artystka z mroczną wizją (a może to wspomnienia? jej też spalili dom, tak jak orkowi?), przy tych wszystkich bałwankach, kulach, igloo itp. to wręcz odważna i oryginalna :)
    Wcześniej sprawiała wrażenie nieco dzikiej, trochę niebezpiecznej, tajemniczej, "męskiej". W każdym razie na pewno nie damy, ale interesujące jest, że panowie Adan i Raszk'hin jak damę ją traktują (no, prawie). Obydwaj wydają się nią zafascynowani, ciężko stwierdzić, który bardziej.
    "- Moje życie - odrzekła krótko, kamiennym głosem." - Czyli jednak, to jej dom?
    Podoba mi się motyw przywiązania do broni rodowej; dzięki niej pamięć o zmarłym właścicielu trwa jeszcze bardziej żywa, i pozwala wymierzyć sprawiedliwość wrogom jakby w imieniu tego zmarłego. O, litość nad wrogiem. Honor dał o sobie znać :)
    Octavius to taki tchórz, że szkoda gadać, inni za niego robią, a ta szuja tylko czeka na rezultat.
    "Na Talosa! To nekromantka!" - No to jedyny sposób to jej unicestwienie (chyba że da się z nią przeprowadzić mediacje ;))
    "Pilnowała Hatji, zdając sobie sprawę, że śmierć nekromantki zakończy cały czar." - Jaka to jest radość, kiedy coś się zgadnie :)) (bo z uniwersum to w końcu zawsze może być różnie)
    "Orsimer zadał dwa mocne ciosy, które niemal przecięły trupa na pół, ale ten nie padł." - Kto to? :) To jest jakiś przydomek Faridona czy przeoczyłam nowego towarzysza wyprawy? Czy to jeden ze złych, co się rzucił na swojego koleżkę zombie?
    "Pękały jednak łączenia zbroi Norda, nie wytrzymując nacisku rozrastającego się w przedziwny sposób ciała" - No to żeś mnie zaskoczył, po całości :) To było tylko "ooo...ale co się dzieje się?", "Hulk? Beorn?" Wilkołak. (albo coś w rodzaju, bo wilkołaki to się chyba przemieniają nocą pod wpływem księżyca... a może...)
    Chyba do mnie coś jakby dociera, że Orsimer to nie imię, tylko ork, a mi na sklerozę jakieś orzechy by się przydały.
    "- Mogę pomóc - odezwała się nekromantka. - Znam się na tym." - Ooo, a jednak mediacje są możliwe :D
    Tym bardziej marny człowieczek z tego Octaviusa, że już mu kolejni najemnicy przechodzą na jasną stronę ;) Zero poważania, zero charyzmy, zero siły, no zero, no ;p
    A więc Altmerowie też bywali dobrzy? Bo ten mag się takim zdaje :)
    Wzmianka o Morrowind, jak miło :)) choć historia smutna.
    "Uczucia postanowiła odłożyć na bok". - Ech, wiele lat bez Endoriila? :(
    "W końcu mama mówiła jej, że mężczyzn chętnych na damskie wdzięki nigdy nie zabraknie." - Prawda, ale żaden nie będzie tym jej dziwnym elfem.
    Ri jest kochany. Ale Luna... Tak sobie odeszła, bez pożegnania z Endoriilem? Smutna ta końcówka, zdążyłam się do tej pary przywiązać. I nie lubię pożegnań, zdecydowanie :D
    Już po dziesiątym jestem? Łał, szybko zleciało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to dom Pearl i jej ojciec w tej lodowej wizji. To historia forumowiczki, która ją stworzyła. Nie wiem, czy umieszczę to w opowiadaniu. Jeśli będziesz chciała poznać szczegóły to daj znać, a postaram się znaleźć jej opis w czeluściach mojego dysku :)
    Orsimer to nazwa orków. Więc, hmm... Rasą Raszk'hina jest ork, a narodowością Orsimer. Coś takiego. Tak jak Bosmer, Dunmer to rasy elfów.
    W przyszłym odcinku też używam dopiero pierwszy raz nazwy Thalmor odnośnie Dominium Altmerów. To taka druga nazwa, więc bądź przygotowana. Sam się dziwię, że wcześniej jej nie użyłem ;)
    Ha z zaskoczenia z przemiany Faridona się mocno cieszę!
    A Altmerowie bywali i dobrzy i źli, jak wszędzie. Nigdzie nie ma samych dobrych i dzielnych. Odwrotnie też przecież. A Akademia magów jest mocno międzynarodowa.
    W sprawie związku Luny z Endoriilem mam jedynie w głowie teraz listy. No i pod sam koniec historii na pewno jakiś kontakt będzie, ale nie do końca wiem, jak rozwinąć środek między nimi. Zauważyłaś nieścisłość, czyli brak pożegnania Luny z Endoriilem. Głupio powiedzieć, ale sam zauważyłem to parę dni temu. Dopiszę to chyba w formie retrospekcji Luny podczas jakichś nudnych zajęć na Akademii, albo wspominek Endoriila w jakąś zimną noc. Nic straconego :)
    Dziękuję ponownie. Został już tylko jedenasty, a potem nie wiadomo :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba jeden z najlepszych odcinków :D

    Podobał mi się opis walki najemników. Od razu stawały obrazy w wyobraźni, określenie "plastyczne" użyte przez koleżankę wyżej idealnie tutaj pasuje.
    Podobały mi się negocjacje. Choć nie sądziłam, żeby wynik targowania mógł okazać się niepomyślny dla Ri'Baadara, to i tak wczułam się w klimat. W ciągu tego odcinka i chyba całego opowiadania jeszcze nigdy się tak bardzo nie zaangażowałam emocjonalnie.
    Podobała mi się także rozmowa Luny z Ri'Baadarem i nawet poczułam do niej trochę sympatii c: W głównej mierze dlatego, że uzasadniła jak dla mnie swoje wcześniejsze zachowanie.

    Ciekawe, czy długo nad tym siedziałeś. Nawet błędów żadnych nie wyłapałam, no chyba że kilka interpunkcyjnych, ale tak to nic poważniejszego.

    Odcinek X to moment, w którym nareszcie udało Ci się mnie kupić i sprawić, żeby zaczęło mi zależeć na bohaterach i szczerze zainteresować się ich losami - a powiem, że w moim przypadku to jest bardzo trudne, bo należę do wymagających i nierzadko kapryśnych czytelników c; Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo siedziałem przede wszystkim nad poprawkami. Jak już zacznę pisać, to odcinek powstaje w 1-2 dni. Super, że wciąga, szkoda że dopiero od X odcinka ;) . I to tego, w którym nie ma głównego bohatera, hehe. Opis walki trochę czasu mi zajął, często zmieniałem słowa, żeby pasowały i żeby nie przegiąć z ich ilością. Przyda mi się to doświadczenie w odcinkach, które niedługo napiszę.

      Dalej się wszystko rozkręca :)

      Usuń