poniedziałek, 16 lutego 2015

The Walking Dead recenzja

The Walking Dead - recenzja gry i dodatku 400 days

Oto tytuł, który zdobył niezliczoną ilość nagród w branży gier, a zarazem dzieło wyjątkowe, nie pozostawiające nikogo obojętnym.

Marka The Walking Dead jest dobrze znana. Zaczęło się od komiksów, właśnie powstaje trzecia seria telewizyjnego serialu. Osobiście nigdy nie byłem fanem żywych trupów i większość tego typu filmów omijam szerokim łukiem. Z grami też kontakt miałem niewielki. Grałem w Dead Rising, ale jedyne wspomnienie, jakie mam w związku z tym tytułem, to akcja w hipermarkecie, gdzie mogłem chwytać przeróżne przedmioty, typu elektryczna gitara i sztuczny penis, i nawalać nimi w zombie. Od razu wiedziałem, że to nie dla mnie, więc gry o tematyce "trupiej" sobie darowałem. Docierały mnie jednak słuchy o rewelacyjnej, zbierającej nagrody grze - The Walking Dead, która opowiadała o apokalipsie zombie w sposób poważny. Akurat była promocja, więc... spróbowałem i szczerze przyznam - jestem zachwycony.

WADY
Zacznę nietypowo, ponieważ wady zwykle omawia się na końcu, jednak wymienię je teraz, bo potem, przyznaję, będzie potok pochwał i uwag troszkę niecodziennych w recenzjach. Grę przeszedłem na X360, ale słyszałem, że na żadnej platformie nie jest idealnie pod względem technikaliów. W grze uświadczymy dość sporo "ścinek", nawet w tak ważnych momentach jak walka z wrogiem. To mocno irytuje i nie można oprzeć się wrażeniu, że twórcy mogli się mocniej postarać. I... to by było na tyle. Ja więcej wad w tej grze nie widzę. Są dwie kwestie, które nie podobały się niektórym graczom. Pierwszą jest komiksowa grafika. Mi przypadła ona jednak do gustu, jest ładna, a to, co mogło być złe, czyli mimika postaci i ich dopracowanie zostało sprytnie zamaskowane pod grubszymi kreskami, prosto z komiksu. Gdyby Telltale nie zdecydowało się na ten manewr, trudno byłoby im osiągnąć zadowalający efekt, bo nie da się ukryć, że nie dysponują jeszcze zbyt wielkim środkami. 


O dziwo jednak, postacie na tym zyskują, bo w tej grze chodzi o emocje, a tego typu rysowanie ludzi sprawia, że podczas rozmów ich mimika jest ważnym elementem, który często wybija się na pierwszy plan. Drugim przedmiotem narzekań bywa poziom trudności. Gra jest śmiesznie łatwa. To platformówka niemal pozbawiona zagadek, gdzie nie musimy wykazywać się nadludzką zręcznością, ale czy to źle? Tym bardziej, że mowa o grze, która wyraźnie stawia na opowiadaną historię. Poza tym, może to zachęcić graczy mniej obytych w tematyce rozrywki video. Mi to nie przeszkadza. Rzeczą, która co nieco gryzie także mnie jest natomiast kwestia wyborów. Przed każdym epizodem na ekranie pojawia się napis, że rozgrywka jest kształtowana przez nas, na co niektórzy gracze narzekali, czuli się oszukani, ponieważ, gdy przechodzili grę drugi raz, podejmując inne wybory, nie uświadczyli tak wielu zmiennych, jak się spodziewali. Co zrobiłem ja? Byłem tak znokautowany po zakończeniu, że mimo chęci ponownego rozpoczęcia gry, nie byłem w stanie tego zrobić. Ostatnią grą, która nie wychodziła mi tak z głowy było Red Dead Redemption i jego zakończenie. Kilka dni rozmyślań o fabule gierki? Tylko jeśli jest to
gra wyjątkowa...

CZY TO FAKTYCZNIE GAME OF THE YEAR?

Warto się zastanowić czym TWD zaskarbiło sobie miłość fanów. To w pewnym sensie gra nowatorska. Nie jest to pierwsza próba wydawania gry w odcinkach, ale jako pierwszej naprawdę się to udało. Ludzie czekali z wypiekami na twarzy na kolejne, ukazujące się w odstępie czasowym odcinki. To zbliża tę grę właśnie do seriali, a niektórzy nazywają ją nawet interaktywnym serialem. Ja zagrałem w nią jako całość. Jeden odcinek po drugim, a na koniec 400 days czyli dodatek mający być tzw. pilotem drugiej serii (czy to słowo samo w sobie nie kojarzy się z serialami?).

Drugą sprawą jest coś, co kiedyś wydawało się być normą. W tej grze ważna jest FABUŁA. W ostatnich latach niewiele jest gier, które naprawdę są w stanie poruszyć nasze serca. Kiedy myślę o największych emocjach, które towarzyszyły mi podczas gier, wciąż wspominam pierwszego KOTORa i historię Revana, mistrzowsko opowiedzianą i zaskakującą, do której regularnie wracam. Ostatnio jesteśmy świadkami wyścigu, kto zrobi grę ładniejszą, większą, ale niewielu inwestuje w klimat i fabułę. Telltale wraca do "starych dobrych" czasów i naprawdę związuje nas nie tylko z postacią, którą prowadzimy, ale też towarzyszami niedoli - grupą ocalałych i wciąż walczących o przetrwanie ludzi, często zdesperowanych, którzy mają swoje motywacje, charaktery i często wzajemnie się nie zgadzają, wręcz kłócą.

 Za tym idą nasze wybory. Dwójka naszych kompanów kłóci się? Możemy poprzeć jedno albo drugie, a także zachować neutralność. Gra zapewnia nas prawie na każdym kroku, że nasze decyzje mają konsekwencje, a reszta grupy je zapamięta i może nam je wypomnieć. Produkcja jest pełna tego typu wyborów, bardzo często podejmowanych na czas i w żadnej innej grze nie miałem wrażenia, że uczestniczę w autentycznej wymianie zdań, wręcz kłótni. W takim Wiedźminie są chwile, w których teoretycznie mamy sytację, gdzie musimy decydować w ciągu sekund, a my możemy pójść i zrobić sobie kanapkę. Nasz rozmówca poczeka. Tutaj jest inaczej. Jeśli przegapimy moment, to po prostu nas przekrzyczą i nie dojdziemy do słowa. Niezłe...

CO NIECO O FABULE

Spojlerów nie będzie, bo jakże mógłbym Wam to zrobić? Wcielamy się w Lee Everetta, który właśnie siedzi w policyjnym radiowozie i zmierza do więzienia, aby odsiadywać wyrok za zabójstwo. Tyle wiemy, kiedy stajemy się ofiarą wypadku samochodowego. Kiedy się budzimy, świat nie jest już taki sam. Skąd wzięły się zombie? Nie wiemy, tak samo jak w serialu. Tak po prostu jest, a my musimy walczyć o przetrwanie. Dość szybko znajdujemy nietypową towarzyszkę, którą musimy się zaopiekować. potem spotykamy wiele bardzo dobrze nakreślonych postaci, a każda z nich ma swój charakter i własne zdanie. Formuje się grupa i zaczyna się wspólna walka o przetrwanie, wypełniona dramatami, śmiercią, ciężkimi wyborami i wiecznym, moralnym kacem. Bo co, jeśli zrobilibyśmy coś innego? Tak jak wspomniałem, wielu graczy było rozczarowanych brakiem większych konsekwencji przy drugim przejściu gry, ale ja postanowiłem nie naruszać swojej wersji historii, mojego Lee i po prostu żyć z konsekwencjami swoich decyzji. Bo należy podkreślić, że gra perfekcyjnie buduje w nas wrażenie, że wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej w wypadku podjęcia innej decyzji.

WARTO?

Bez wątpienia. Dawka emocji w tej historii jest potężna, zakończenie również. The Walking Dead to interaktywny serial. Zapewne oglądaliście parę seriali i pewnie nie raz stawialiście się w miejscu bohaterów. Tutaj naprawdę możemy poczuć się częścią tej opowieści, podejmować decyzję i uświadczać ich konsekwencji.

OCENA 9/10

Plusy:
+ fabuła
+ wiarygodny świat
+ wrażenie podejmowania niezwykle ważnych decyzji
+ duża ilość zapadających w pamięć "żywych" postaci

Minusy:
- spora ilość "ścinek"

400 DAYS

O tym dodatku za dużo napisać się nie da. Opowiada historię kilku osób, które zapewne będą naszą grupą w drugim sezonie gry. Dodatek trwa około 2,5 godziny, więc na każdą z postaci przypada zaledwie kilkanaście minut, co sprawia, że jesteśmy w stanie zaledwie "liznąć" fabułę. Nie przywiązujemy się też do bohaterów, bo tak naprawdę nie ma jeszcze do kogo. Uczestniczymy w jednej sytuacji z życia każdego z nich i widzimy w jaki sposób stali się grupą. I niewiele więcej. 400 days to faktyczny pilot. Niewiele pokazuje, jest niedługi, ale intensywny. Mniej jest spokojnego chodzenia i przyglądania się pomieszczeniom, za to więcej akcji. Jest więc swoistym pomostem między serią pierwszą, a drugą. Oceny wystawiać nie będę, bo czy wystawia się ocenę filmowi po zobaczeniu krótkiego trailera?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz