niedziela, 27 marca 2016

TES "Taki Los" - odcinek XXXI

THE ELDER SCROLLS
TAKI LOS

ODCINEK XXXI
(trzydziesty pierwszy)

EPLEAR
Poprzedni - Następny

I

Endoriil wstał z dębowego krzesła i przeciągnął się mocno, słysząc strzykanie własnych stawów. Cały dzień spędził w swojej komnacie Pałacu Namiestnikowskiego, gdzie spisał kilka rozkazów dla swoich oddziałów. Kupka papierów rosła dość szybko, a Livan, osobisty goniec komendanta, dwa razy dziennie wpadał jak strzała, brał listy i roznosił je do odbiorców. Chłopak był absolutnie nieoceniony i Endoriil nie wyobrażał już sobie nie mieć go u swojego boku. Postanowił to wyrazić.
- Livan - powiedział, gdy ostatnie stawy przestały strzykać - naprawdę doceniam całą pracę, którą dla mnie wykonujesz. Czy jest coś, co mógłbym zrobić dla ciebie?
- Hm... - Chłopak lekko przekrzywił głowę. - W sumie to nie. To znaczy zastanawiałem się, czy nie mógłbym dołączyć do piechoty podczas następnej bitwy...
- Wykluczone - przerwał sucho wódz. - Jesteś niezastąpiony jako mój goniec. Wiem, że masz pod sobą wielu utalentowanych posłańców, ale ufam ci, a ich praktycznie nie znam. Jesteś mi potrzebny dokładnie na tym stanowisku. Może coś innego?
- To może... Może beczka dobrego wina dla naszej grupy? Dziesięcioro gońców. Ostatnio mamy mnóstwo roboty, więc trochę luzu mogłoby nam sporo dać.
- Oczywiście - uśmiechnął się Endoriil. - Roznieście te listy, które są na biurku. To wszystko na dziś. W pałacowej piwniczce powinno być sporo wina. Weźcie dwie beczki, jeśli zdołacie. Macie moje pozwolenie.
- Ha, panie komendancie! - zaśmiał się chłopak. - Zdołamy, zdołamy!

Chwycił papiery i wybiegł bezszelestnie. Endoriil postanowił, że i jemu należy się wyjście z tych czterech ścian i udał się do ogrodu, który mieścił się w samym centrum pałacowego kompleksu. Po jego środku był kilkumetrowy prostokątny plac, na którym stała dwójka elfów. Otoczeni byli wianuszkiem służby - zarówno mężczyzn jak i kobiet - ogrodników, kucharzy, sprzątaczek. Endoriil nie miał problemów z dopchaniem się do środka, bo wszyscy znali go już z wyglądu, więc rozstępowali się. W końcu był na tyle blisko, żeby zobaczyć, kto stoi na środku. Był to sam król Eplear, który chwycił właśnie w dłoń drewniany miecz. Obok był jego opiekun, Allen, uzbrojony w długi kij. To musiał być trening. Dobrze - pomyślał Endoriil. Naprawdę dobrze, że ten wielki elf dba o kondycję fizyczną swojego wychowanka.
- Dzień dobry - powiedziała niska dziewczyna, stojąca tuż obok Endoriila.
Dopiero teraz spostrzegł, że to Aurelia, żona Epleara, a więc królowa Valenwood.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się w odpowiedzi, patrząc na jej miłą i zarumienioną twarz. Jej nadzwyczaj długie uszy śmiało przebijały czarne włosy, na których błyszczał skromny diadem wysadzany jakimś rodzajem kamieni szlachetnych.
Eplear ruszył na Allena i skakał wokół niego dość nieporadnie uderzając, gdzie tylko mógł. Allen parował wszystkie ciosy swoim kijem, demonstrując bardzo dużą wprawę w walce włócznią. Endoriil przyglądał się uważniej. Gigant był dowódcą Straży Królewskiej, a nie zwykłym ochroniarzem. Nie chciał zadać ciosu, po prostu poprzez swoje ustawienie sprawdzał jakość każdego kolejnego natarcia Epleara. Zachowywał się, jakby prowadził zwyczajną lekcję dla młodego adepta miecza, ale dla obserwującego ich tłumu było to całkiem ciekawe widowisko.
- Co możesz mi powiedzieć o Allenie, pani? - spytał rdzawowłosy.
- Troszczy się o nas. - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się bardzo ładnie i dziewczęco. - Niektórzy w pałacu mówią, że to dlatego, że chce być kimś bardzo ważnym. I chce być bogaty.
- A któż tak mówi?
- Połowa służby. Widzą go obok nas. A on mało mówi, mało robi. Nie szuka wśród nich przyjaciół, nie zależy mu na poklasku. Może to dlatego tak plotkują, jak myślisz?
- Hm. - Zastanowił się. - A nie ma w tym ziarnka prawdy?
- W tym, że niby jest z nami, bo chce zdobyć jakieś wpływy? - zaśmiała się delikatnie i westchnęła. - Poznałam Epleara pięć lat temu.
Endoriil milczał, patrząc na walkę wielkiego łysego elfa z królem puszczy Valen. Czekał, aż Aurelia podejmie opowieść. Zrobiła to po kilku sekundach:
- Pochodzę ze starego rodu, o którym już praktycznie zapomniano. Kiedy moi rodzice nie chcieli układać się z Altmerami, ja byłam wtedy bardzo mała, to mojego ojca wydziedziczono, zabrano mu wszystko, co posiadał. Matka okazała się... Hm... Zostawiła nas dla bogatego Altmera, który sprowadził się w tamtą okolicę. Teraz ma z nim chyba trójkę dzieci... Przeprowadziłam się z ojcem w inny rejon, tam, gdzie nikt nas nie znał. Kilka lat próbował połączyć koniec z końcem, ale mimo szczerych chęci nie był w stanie tego zrobić. Wtedy poznałam Epleara. To był przypadek. Wóz mojego tatka rozkraczył się na drodze. Jedno z kół odmówiło posłuszeństwa. Grupa elfów przystanęła obok. Kazali mi stanąć obok młodego chłopaka, to był właśnie Eplear, a oni, dorośli, zajmowali się wozem. On się zajmował. Allen własnoręcznie uniósł wóz, a reszta zamontowała z powrotem koło. Rozmawiali z moim tatkiem i po prostu się do nich przyłączyliśmy. Mieli małą osadę, gdzieś w głębi lasu. Od tamtej pory tam żyliśmy.
- A jak zostałaś żoną Epleara? - spytał Endoriil, gdy młody król upadł w wyniku mocnej riposty giganta. Z kolana króla ciekła strużka krwi, ale wstał niemal od razu i ponownie atakował.
- Mój tatko zaczął chorować. Już wcześniej opowiedział im wszystko o tym, co nas spotkało. A kiedy oni zaufali nam, opowiedzieli o tym, kim jest Eplear i jakie jest ich zadanie. Nie wyglądali na Straż Królewską, wiesz? Wtedy nic nie zapowiadało tego, że Eplear będzie mógł upomnieć się o koronę, absolutnie nic. Chodzili w brudnych łachmanach, mieli tępe miecze, ale radzili sobie. I mój tatko na łożu śmierci spytał się Allena, czy mają kandydatkę na żonę dla Epleara. I wtedy zapadła decyzja.
- Żałujesz? Brzmi, jakbyś nie miała żadnego wpływu na decyzję.
- Nie żałuję. Polubiłam Epleara. Jesteśmy razem już kilka lat, a rok temu wzięliśmy ślub. Rozumiemy się jak przyjaciele. Czy miłość nie powinna się zaczynać od przyjaźni?
Spytała, ale Endoriil nie wiedział, co odpowiedzieć. Dopiero wtedy młody król go dostrzegł.
- Endoriil! - krzyknął radośnie, wycierając nadgarstkiem kroplę potu z czoła. - Niesamowite! Przyszedłeś na mój trening!

Allen spojrzał i skinął głową w stronę króla, sygnalizując zgodę na chwilę odpoczynku. Eplear podszedł do fontanny i zaprosił gestem dłoni Aurelię i Endoriila. Kiedy podeszli, usiedli na krawędzi białego kamienia okalającego niewielki zbiornik wody.
- Widziałaś, Aurelia? - Uśmiechnął się, łapczywie pijąc chwytaną w dłonie wodę. - Robię postępy!
- Widziałam. - Zaśmiała się dziewczyna. - Pięknie ci dzisiaj idzie! Może niedługo położysz Allena.
- A gdzie tam... - Młodzieniec odetchnął, lekko zasmucony. - Ale przynajmniej nie leżałem dziś tyle razy co wczoraj. Powiesz mi, co myślisz, Endoriil?
Chłopak patrzył na rozmówcę wzrokiem, jaki Endoriil już widział. Baelian i Neven patrzyli tak na niego przez kilka pierwszych tygodni, na samym początku ich znajomości. Czuł się niezręcznie, czując na sobie taki wzrok. Był w nim wielki szacunek i podziw, ale przecież chłopak w ogóle go nie znał. Idealizował go w głowie, a Endoriil nie lubił niedopowiedzeń. Cała legenda Demona z Frangeldu też nie była czymś, co go cieszyło, ale rozumiał, że była niezbędna, aby Marek Verre mógł zebrać odpowiednie siły przed przybyciem Korpusu.
- Pierwszy raz widziałem cię w walce, Wasza Wysokość - odpowiedział. - Trudno mi więc mówić o postępach.
- Oj, nie Wasza Wysokość, proszę. Jesteś komendantem armii. Jesteś dowódcą. Chciałbym być kiedyś dowódcą, wiesz?
- Już się uczysz, jak widzę - dodał Endoriil, spoglądając na kilka zeszytów wystających z leżącego obok plecaka Epleara. - Można spytać, co jest w tych zeszytach?
- Historia jego rodu. - Niski i ponury głos należał do Allena, który przystanął obok. - Przypominamy sobie korzenie rodu Camoranów, żeby wiedział, kim jest i skąd się wywodzi.
Gigant przystanął obok i oparł się o drewnianą włócznię, obserwując Endoriila. Do tej pory trzymał się na uboczu. Tak bardzo, jak tylko było można. W sumie spotkali się teraz tylko dlatego, że Endoriil miał dość papierkowej roboty i wyszedł się przewietrzyć.
- Och! - krzyknął z zachwytem Eplear. Aurelia usiadła obok niego i wycierała chustką krew z lekko startego kolana swojego męża. - Allen, a myślisz, że pokonałbyś Endoriila?
Wielkolud uniósł brwi i spojrzał na potencjalnego przeciwnika, jakby oceniał jakość łuku wiszącego na ścianie i miał go wycenić.
- Wielkiego wodza i Demona z Frangeldu? - odrzekł beznamiętnie. - Gdzieżbym mógł. Żeby cały jego splendor i chwała upadły?
Endoriil sam zastanawiał się teraz, czy dałby radę Allenowi. Widać było, że Eplear myśli, że wielkolud nie ma szans. W końcu chłopak sporo się nasłuchał o wyczynach dowódcy swojej armii, ale nie mniej jak połowa z tych opowieści była zwyczajnie zmyślona. Woodmerczyk uważał, że szanse kształtują się mniej więcej równo. Gdyby mógł walczyć swoim mieczem, byłby pewny siebie. Ale teraz? Na drewnianą broń?
- Spróbujmy - powiedział, chwytając miecz Epleara - jeśli nie masz nic przeciwko.
- Nie mam - odrzekł Allen i cofnął się kilka metrów, machając widowiskowo włócznią. Ledwo widoczna smuga ciągnęła się za oboma końcami broni, budząc zachwyt postronnych, a świst powietrza docierał do ich uszu. Dowódca Straży Królewskiej ściągnął luźną koszulę i pokazał swój tors.
Wśród służby, szczególnie jej kobiecej części, zawrzało. Gigant był zbudowany niczym pół-bóg. Taki pojedynek to nie byle co. Zachwycony Eplear chwycił rękę Aurelii i patrzył na plac, gdzie Allen i Endoriil stali już naprzeciw siebie, pierwszy kreślił młynki swą włócznią, drugi na razie stał i przyglądał się. W końcu ruszył.

Zderzyli się pośrodku placu. Allen był bardzo szybki, uderzał sprawnie oboma końcami włóczni. Połowę ciosów Endoriil parował, drugiej połowy unikał umiejętnie balansując. Czasem odchylał się aż do granic możliwości swego ciała, czasem kontrował, ale Allen po każdym ciosie zmieniał pozycję. Niezwykle trudno było domyślić się, gdzie wyląduje za sekundę, więc Endoriil wielokrotnie przeciął jedynie powietrze. Okrzyki zachwytu dominowały w ogrodzie. Eplear stanął na krawędzi fontanny i z wypiekami na twarzy oglądał pojedynek swojego nauczyciela. Aurelia złapała go pod rękę, mając problem z zachowaniem równowagi na cienkim kamieniu. Uważała by nie ześlizgnąć się do wody.
- Patrz, jak Endoriil się rusza - szeptał jej do ucha. - Niesamowite! Jaka zwinność. Ja nigdy nie uniknąłem tego ciosu Allena. O! I tego też. Siniaki po nim miałem przez miesiąc. Ale kontra! Ach, spudłował!
- Allen też jest dobry -  zauważyła, tuląc się do jego ramienia.

Pojedynek przeciągał się. W końcu Endoriil odskoczył na kilka metrów i obaj okrążali się, idąc półkolem. Zachowywali w ten sposób dystans i oddychali głęboko. Obaj byli mocno zmęczeni, ale Endoriil był wręcz wycieńczony. Allen zobaczył to i skoczył ku niemu, chcąc zakończyć pojedynek. Rdzawowłosy elf ostatkiem sił odskoczył i zadał czysty cios prosto w chwilowo odsłonięte ramię Allena. Jęk zachwytu rozległ się w ogrodach. Allen odepchnął jednak Endoriila, a następnie obrócił się i uderzył w klatkę piersiową tak potężnie, że przeciwnik wpadł z impetem do fontanny tuż obok Epleara, który z kolei ledwo utrzymał tracącą równowagę Aurelię. Allen błyskawicznie wskoczył do fontanny i, stojąc w wodzie sięgającej  łydek, zamachnął się w na wpół zatopionego i otumanionego rywala. Nie zadał ciosu. Endoriil nieświadomie opuścił głowę, zanurzając się całkowicie w wodzie. Był otumaniony i zaczął tonąć i krztusić się. Allen zaklął i chwycił go za ręce, stawiając plecami do brzegu fontanny. Służba mocno liczyła na Endoriila, można to było wywnioskować z ciszy, jaka zapadła po jego upadku. Eplear i Aurelia wskoczyli do fontanny i zaczęli cucić półprzytomnego rodaka.
- Niesamowite - mówił Eplear. - Niesamowite. Allen cię pokonał. I mógłby zabić, jakby wyprowadził ten ostatni cios. Na Y'ffre. Nie do wiary! Allen pokonał Endoriila!
Zgromadzeni merowie zaczęli kiwać głowami ze zdumienia. Aurelia dotknęła klatki piersiowej pokonanego, który zawył z bólu.
- Masz złamane żebro, albo kilka - orzekła. - Troszkę o tym wiem.
- Zaprowadźcie mnie do Bjorna - wystękał. - Albo nie... Do mojej komnaty... Zawołajcie go do mojej komnaty.
Allen nie zwracał na nich uwagi. Pozbierał drewnianą broń, zarzucił sobie na ramię koszulę i bezceremonialnie przeszedł przez tłum gapiów, by zniknąć gdzieś w kuchni.

II

- Wiem, że jesteś komendantem - mówił Bjorn do Endoriila siedzącego na tarasie przylegającym do pokoju, kiedy owijał jego klatkę piersiową w biały bandaż. - Wiem, że jesteś komendantem i dowódcą, ale dlatego czuję się zobowiązany powiedzieć ci coś.
- No? - stęknął boleśnie Endoriil.
- Ciebie chyba popieprzyło.
Nord patrzył na niego jak na smarkacza, który wbrew woli rodziców zrobił coś bardzo, bardzo głupiego.
- To po prostu przechodzi ludzkie pojęcie - kontynuował, pokręciwszy głową z niedowierzaniem, gdy spinał klamrą opatrunek. - I jak ty teraz chcesz walczyć, co? Dwa złamane żebra. Dwa! A bitwa za kilka dni najdalej. Jak ty chcesz walczyć? I jeszcze ostatnio mi narzekałeś na to twoje kolano! No po prostu brawo, panie komendancie!
- Nie dasz rady sprawić, żeby ten ból zniknął na czas bitwy?
- Zniknąć? - zafrasował się Bjorn, zmieniając ton na spokojny i poważny. - Nie, zniknąć nie... Mógłbym dać ci coś na otumanienie. To zmniejszyłoby ból i poleciłbym to każdemu, ale...
- Ale nie mnie? Dlaczego?
- Bo ty masz dowodzić. Musisz zachować jasny umysł, a, tak jak mówię, to cię otumani. Z ruszeniem na wroga nie będzie problemu, ale cała taktyka, wydawanie rozkazów. Nie dałbyś rady. Nie mógłbyś się skoncentrować.
- Cholera... Zobaczymy przed bitwą. W porządku?
- W porządku. I mam prośbę.
- Słucham cię, Bjorn?
- Następnym razem wezwij któregoś z moich bosmerskich uczniów, dobrze? Mam w szpitalu polowym poważniejsze zadania niż opatrywanie kilku siniaków powstałych w wyniku zwyczajnej ludzkiej głupoty.
- Elfiej - poprawił go Endoriil i syknął z bólu.
Ledwo Bjorn skierował się ku wnętrzu, gdy w wejściu na taras zderzył się z Allenem. Kulturalnie przeprosił i wyszedł na korytarz. Gigant natomiast oparł się o balustradę i podziwiał widok na ogród, gdzie kilkanaście minut wcześniej walczyli. Śpiew ptaków dobiegał ich z okolicznych drzew.
- Nieźle mnie pogruchotałeś, przyznaję - powiedział Endoriil i próbował wstać, ale Allen kiwnął głową przecząco i bardzo sugestywnie.
- Aż do wymarszu na bitwę powinieneś leżeć - powiedział, spoglądając na bandaż. - Ile?
- Ile czego?
- Żeber poszło
- Dwa, dwa żebra...
- Chyba powinienem cię przeprosić.
- Nie masz za co. Sam cię zachęciłem do tego pojedynku. Ja i Eplear. W sumie jestem ci wdzięczny, że nie zadałeś ostatniego ciosu. Pamiętam ten moment jak przez mgłę. Nie pamiętałbym wcale, gdybym nie zakrztusił się wodą... Byłem niemal nieprzytomny.
- Jeśli przegracie tę bitwę, to kiepsko mnie zapamiętają, ha! - Wielkolud zaśmiał się lekko, burząc powagę, z której każdy go znał. - Allen, ten, który znokautował komendanta w przededniu bitwy i pozbawił Bosmerów dowódcy. Co mówi Nord?
- To, co ty. Mam leżeć i liczyć na to, że podczas bitwy ból nie wróci.
- Wróci, wróci - odpowiedział Allen. - Uderzyłem tak, żeby wracał.
- Cholera... Nie wiem czemu, ale wierzę ci.
Przez kilka chwil patrzyli na gromady ptaków krążące po bezchmurnym niebie. Endoriil odpuścił próbę wstania na własne nogi. Usadowił się na leżaku i próbował nalać sobie wina z dzbana leżącego na stoliku obok. Nie mógł jednak pokonać bólu. Allen odkleił się od balustrady i sam nalał wina.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał.
- Dlaczego co zrobiłem? Mów, proszę, jaśniej - odpowiedział Endoriil, wychylając łapczywie kubek pełen czerwonego napoju, który niemal od razu zadziałał jak całkiem niezły środek przeciwbólowy.
- Nie żartuj sobie ze mnie. To, że w ogrodzie nie było nikogo, kto miałby własny rozum i znał się na wojaczce nie znaczy, że i ja przestałem się znać. Powiedz, dlaczego?
- Bo uznałem, że tak będzie lepiej. Poza tym, nie wiem czy zauważyłeś, ale leżałem w fontannie, krztusząc się wodą i licząc gwiazdy na niebie. W południe. Za twoją sprawą.
- Hm... Niby tak. Ale mogłeś sprostować potem. Przecież cały pałac huczy, że wielkolud pokonał Demona. Po mieście się już rozchodzi...
- Po mieście rozchodzi się już tyle bajek ze mną w roli głównej, że przestałem się nimi przejmować.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Dlaczego dajesz im wierzyć, dlaczego dajesz wierzyć Eplearowi, że wygrałem, kiedy to bzdura!
Allen aż się wzburzył. Na twarzy Endoriila zagościł delikatny uśmiech. Ambicja giganta ucierpiała, bo faktycznie wcale nie wygrał tego pojedynku. Wręcz przeciwnie. Cios w ramię, który wyprowadził Endoriil chwilę przed nokautem, miałby wielką szansę, by być tym decydującym na polu bitwy.
- A może pozbierałbyś się po tym ciosie? - zapytał dowódcę Straży Królewskiej.
- Nie żartuj sobie. Ten cios doszedłby do kości. Wyłbym z bólu, a już na pewno nie dałbym rady wyprowadzić ciosu, który połamał ci żebra. Potrzebowałem do niego obu rąk. Całkowicie sprawnych. Wygrałeś ten pojedynek, ale Eplear wierzy, że jest inaczej.
- I dobrze.
- Słucham? - zdziwił się Allen. - Jak to dobrze?
- Zauważyłem, że mnie idealizuje. Wszystko, co robię jest najlepsze w jego oczach. Chyba liczy na to, że nawet, jak idę do wychodka, to uda mi się zmajstrować coś, z czego Bosmerowie będą szalenie dumni przez wieki.
Allen zaśmiał się gromko. Złapał się nawet za brzuch po usłyszeniu tego dowcipu  i zaczerwienił na twarzy.
- Ha! Dobre, dobre.
- A więc masz jakieś poczucie humoru - skomentował Endoriil. - Cieszę się. Merowie bez poczucia humoru są podejrzani.
- Hm... Myślę, że mogę być z tobą szczery - mówił Allen, poważniejąc. - Boję się.
Endoriil odstawił kubek z winem i wrócił do pozycji siedzącej. Jego rozmówca znów oparł się o balustradę i kontynuował szeptem:
- Boję się o Epleara i Aurelię. Szczególnie o Epleara. Wiesz, dlaczego?
- Chyba wiem. Nie jest gotowy na rządzenie. To wciąż dziecko.
- To jedna strona medalu. Cały czas zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, że ujawniłem nas, że odpowiedziałem na wezwanie Marka Verre. Bo możesz się chyba domyślić, że to ja podjąłem taką decyzję.
Endoriil przytaknął i słuchał.
- Wiedziałem, że niektórzy będą go chcieli wykorzystać. Miałem świadomość, że dla wielu może być tylko wygodną figurą, dzięki której poszerzą swoje wpływy. Bo sam jest tak młody i nieświadomy aktualnych wydarzeń, że będzie po prostu grzecznie patrzył. Ale ja jestem tu po to, żeby tacy merowie się rozczarowali. Obserwuję cię, od kiedy tu jestem. Chcę, żebyś mi pomógł.
- Z czym?
- Sam nie wiem, jak to sformułować... Co myślisz o Verre?
- Marek Verre? - zastanowił się Endoriil. Miał świeżo w pamięci ucieczkę Lorda Udomiela, po której jego opinia o Marku mocno się pogorszyła. Musiał zauważalnie westchnąć, bo Allen odezwał się:
- Widzę, że też nie jesteś go pewny.
- Nie o to chodzi... - zaprzeczył Endoriil. - Wiem, że jest całym sercem za sprawą. Gdyby nie jego pieniądze, jego syn, jego umysł i rozbudowana siatka kontaktów... Nie mielibyśmy nic z tego, co dzisiaj mamy, co osiągnęliśmy. Potrzebowaliśmy króla, chociaż nawet o tym nie wiedziałem. Ale Marek wiedział i znalazł was. Cała jego rodzina ryzykowała życiem przez cały czas rządów Altmerów w Arenthii. Zamordowano jego wnuka i wielu przyjaciół. W jego motywację nie wątpię. Poza tym bardzo mi pomógł, kiedy byłem tu parę miesięcy temu. Może i w tej chwili Eplear jest figurą w rękach Marka, ale przecież to normalne.
- Co masz na myśli?
- Każdy król, który jest niepełnoletni ma regenta, prawda? Kogoś, kto sprawuje władzę, stopniowo dopuszczając monarchę do kolejnych spraw, tak? Poza tym nasza sytuacja jest skomplikowana. Trwa wojna. Sytuacja w czasach pokoju byłaby inna, ale teraz mamy wojnę i musimy się nią zająć w pierwszej kolejności.
- Niby tak, ale ja nie mam zamiaru zgodzić się na traktowanie Epleara jak piątego koła u wozu.
- Poniekąd rozumiem Marka. Powiedziałem ci, ile ryzykował i ile może stracić. Ile już stracił. On chyba chce mieć pewność, że wszystko, co stworzyliśmy nie posypie się nagle jak domek z kart, bo czuje się za to w stu procentach odpowiedzialny. Ufa niewielu osobom, a na jego zaufanie trzeba sobie zasłużyć. On w dużej mierze to wszystko zaczął i chyba chce mieć jak największą kontrolę nad tym, co się dzieje.
- Ładnie brzmi... - dodał Allen. - Ale wróćmy do tego, co mówiłem.
- Yhm. Więc jak mogę ci z tym pomóc? - spytał Endoriil.
- Nie daj Markowi go zmarginalizować - gigant mówił z przekonaniem, zaciskając pieść. - Daj mu się uczyć tego, czego władca powinien się uczyć. Niech będzie na każdej naradzie, niech ma prawo do wypowiadania własnego zdania. Musi być w Radzie Powstania.
- Wiesz o Radzie Powstania - zdziwił się Endoriil. Na razie ta Rada nawet nie istniała oficjalnie, a jednak Allen już o niej wiedział. - Hm... Na razie jest w niej Marek i Mael, ja, Yorath i Riordan,
- A więc dodajcie do tego grona Epleara. Przecież, na Y'ffre, jest królem. Tak czy nie?
- Dobrze - odparł Endoriil po chwili namysłu - dodamy.
Allen zdziwił się, marszcząc brwi na swoim łysym obliczu.
- Ot tak? Nie musisz skonsultować się z Verre?
- Nie - odrzekł posępnie komendant. - Nie muszę. Skoro on może podejmować samodzielnie ważne decyzje, to i ja mogę.
- Hm... Myślałem, że jesteście przyjaciółmi i świetnie się rozumiecie.
- Jakiś czas temu myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedział Endoriil. - Ale wiesz, Allen, mówi się, że w polityce nie ma miejsca na przyjaźń. I chyba coś w tym jest.

III

Po dwóch dniach, które Endoriil spędził w łóżku, nadszedł czas, by ruszyć w stronę Silvenaar. Żebra wciąż mocno bolały, mimo wysiłków elfich pomocników Bjorna. Zwiadowcy Neafel wciąż twardo obstawali przy zdaniu, że Armia Północna ani drgnęła. To nie miało sensu, chyba że czekaliby na Armię Południową, ale Endoriil uważał, że Udomiel ruszyłby od razu. Doskonale znał liczebność i rodzaj wojsk, jakimi dysponowali Bosmerowie. Komendant powstania uważał, że pod Silvenaar musiało się wydarzyć coś, co wstrzymało Armię Dominium. Bosmerowie nie mogli dłużej zwlekać i wszystkie oddziały ruszyły już w stronę Silvenaar. Przodem, tylko za zwiadowcami, poszła jazda Dareliona. Sam Endoriil czekał do ostatniej chwili, by wyruszyć razem z jazdą Vinicjusa Ligiusza, ostatnim oddziałem, który przez całą podróż na południowy zachód miał kryć tyły. Konni byli na tyle mobilni, że nadawali się do tego znakomicie. Aby nie odstawać, musiał dosiąść konia, a to potęgowało tylko jego ból, ale musiał wytrzymać. Założył swą zbroję, a Cesarscy dali mu hełm, o który sam poprosił. Nie chciał się wyróżniać. Wolał nie słuchać kolejnych życzeń "powodzenia".
Druga bitwa zbliżała się, a Endoriil był zaniepokojony. Obecność Udomiela po drugiej stronie pola bitwy była w jego oczach nieunikniona. Nieco pewności dodawali mu Cesarscy, posiłki od Astarte, wśród których opuszczał teraz Arenthię przez południową bramę. Zebrane przy ulicach elfy żegnały jeźdźców, rzucając kwiaty pod kopyta koni. Żołnierze byli zdziwieni tak ciepłym pożegnaniem, ale uśmiechali się. W prywatnych rozmowach z Endoriilem Vinicius przyznawał szczerze, że wielu jego żołnierzy było bardzo rozczarowanych rozkazami przekazanymi im przez hrabiego Hassildora. Myśleli, że będą służyć bezpośrednio u boku Astarte, a tymczasem wysłano ich daleko na południe, by wspierali sprawę Bosmerów i przelewali za nią krew. Teraz jednak traktowani byli jak wybawcy, których obecności nikt się tu nie spodziewał. To nieco zmieniło ich odczucia.
Armia Powstańcza wyruszyła w komplecie na bitwę z całą Armią Północną Dominium. Endoriil nie miał pojęcia, co sprawiło, że Altmerowie nie ruszyli się z miasta. Dowiedział się dopiero tuż przed bitwą.

---------------------------------------

SPIS TREŚCI ZNAJDZIESZ TUTAJ

2 komentarze:

  1. Cześć. : )

    Zajrzałem z ciekawości. Chętnie bym przeczytał Twoje opowiadanie, ponieważ ogółem lubię całe uniwersum The Elder Scrolls, ale... Tekst jest strasznie zbity. Poproszę o akapity w odpowiednich miejscach.
    No i fakt, że wygląda to, iż w zapisie dialogów używasz dywizu (-) zamiast pół-pauzy (–) czy pauzy {—}. Różnią się jedynie długością, ale to jednak pół-pauza lub pauza są prawidłowe.

    Pozdrawiam,
    graf zer0.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sądząc po tym że ostatni odcinek dodany został 27 marca 2016 to następnych jak rozumiem nie będzie... a szkoda całkiem przyjemnie się to czytało. Cóż to jest niestety bolączka fanficów nie zawsze się autorowi chce je kończyć :/

    OdpowiedzUsuń