poniedziałek, 25 listopada 2013

TES "Taki Los" - odcinek I


 Witam serdecznie w moim opowiadaniu w świecie TES. Krótkie słowo wstępu. Akcja zaczyna się kilka miesięcy po zakończeniu fabuły gry Skyrim. Gromowładni zwyciężyli i Skyrim uzyskało niepodległość. Opowiadanie zaczyna się jednak w odległej puszczy Valen. Zapraszam do lektury i dzielenia się spostrzeżeniami :)

--------------------------------------------------------


THE ELDER SCROLLS
"TAKI LOS"

Link do odcinka II

ODCINEK I
Y'FFRE


I

Woodmer, bosmerska osada położona kilkanaście mil na południe od Arenthii, od kilku dni szykowała się na przyjęcie gości - posłów z Aldmerskiego Dominium. Od kilku miesięcy ruch między bosmerskimi osiedlami osiągał natężenie wcześniej niespotykane. Całe grupy Altmerów, nie tylko wysłanników dyplomatycznych, ale i wojskowych, przemierzały puszcze i bagna Valenwood. W wyniku stosowania palety przeróżnych działań, sięgających od otwartych mordów, aż po metody czysto dyplomatyczne, opanowywali oni coraz większe tereny Leśnych Elfów. Dla scentralizowanego imperium nie było problemem podporządkowywanie sobie odizolowanych klanów. Od czasu Wielkiej Wojny, Valenwood, w wyniku braku Cesarskiego wsparcia, podzieliło się na wiele enklaw, które kolejno przyłączano do rosnącego w siłę Dominium. Proceder ten stał się jeszcze powszechniejszy w czasie i po ostatniej wojnie domowej w Skyrim.

Teraz zagraniczni wysłannicy przybywali do Woodmer, starego elfickiego miasta położonego w koronach drzew. Nie było to miasto w rozumieniu przeciętnego mieszkańca Tamriel. Bosmerowie wciąż starali się żyć zgodnie z naturą, nie wykorzystując jej, ale funkcjonując w symbiozie od czasu zawarcia Zielonego Paktu. Zabraniał on spożywania owoców lasu, warzyw, jak również stosowania drewna do budowy schronień. Drzewa i puszcza były dla Bosmerów świętością, a zatem ich osiedla zupełnie odbiegały wyglądem od innych. Konstruowali swe siedliszcza delikatnie naginając okoliczną roślinność, nie zmieniając jej. Nauczyli się tego w ciągu długich stuleci. Domki umieszczone na odpowiednich do tego drzewach, często bez dachu nad głową, były tu regułą. Nastawienie poszczególnych klanów do wielkiej, międzynarodowej polityki było negatywne, o ile w ogóle można je opisać jakimś słowem. Plemiona po prostu nie interesowały się tym, kto siedzi na tronie Cesarstwa, ani kto wygrywa w zakończonej ostatnio wojnie domowej w Skyrim. Te wydarzenia były oddzielone od nich tysiącami mil i gęstymi lasami, górami. To nie były ich sprawy i najchętniej w ogóle by o tym nie słuchali. Teraz jednak polityka, wraz z przybyciem wysłanników Altmerów, przychodziła do nich. Nie było odwrotu. Dominium sprytnie lawirowało między klanami, podjudzając ambicje wodzów oraz ich doradców, łechtając ich próżność i obiecując nagrody za wsparcie. Wtedy, jak zwykle w takich przypadkach, wśród plemion, do których Altmerowie nie dotarli, pojawiały się głosy niepokoju i obawa przed sąsiadami, którzy ze wsparciem Dominium mogliby zapragnąć poszerzać swoje terytorium. Starszyzna Woodmer wizytę posłów przyjmowała więc z ulgą, uważając, że jest to dowód na silną pozycję klanu w okolicy Arenthii, na tyle silną, że wielkie Dominium chce z nimi współpracować. Zadbano, aby osada prezentowała się jak najokazalej. W centrum osiedla postawiono duży namiot, w którym płonął rzadko tu używany ogień. Okolica centrum Woodmer przystrojona była nadzwyczaj okazale. Starszyzna zadbała, aby drzewa w okolicy namiotu były odpowiednio przyszykowane, mowa zarówno o ich wystroju, jak i kształcie. Bosmerowie, po wielu wiekach życia w gęstwinie puszczy, byli zdolni do ingerowania w otaczające ich środowisko. 


Członkowie Starszyzny chcieli, aby Altmerowie byli jak najbardziej zadowoleni. Z tego właśnie powodu wysłano myśliwych na wielkie polowanie. Dwudziestu Bosmerów wyruszyło w las o świcie, aby wrócić wieczorem z jak największą ilością świeżej dziczyzny. Dzień mijał na przygotowaniach. Promienie słońca powoli opuszczały korony drzew, a w okolicy szybko robiło się ciemno. Las był bardzo gęsty i nawet w dzień drzewa zacieniały większość Woodmer. Niedaleko namiotu siedziały dwa młode elfy, około dziesięcioletnie. Wokół nich krzątało się kilkunastu rodaków noszących sprzęty, których chłopcy w życiu nie widzieli. Specjalnie z okazji wizyty posłów sprowadzono z Arenthii imponującą, srebrną zastawę. Wnoszono również beczki z czerwonym winem, tak zwanym "cienistym", sprowadzonym z Cyrodiil, którego nazwa wzięła się z niesamowicie głębokiej czerwieni napoju, która po kilku łykach, ostawając na dnie kielicha, zdawała się przechodzić w czerń. 

Dwóch chłopców nigdy nie widziało, ani nie piło alkoholu. Nigdy też nie spożywali posiłku ze srebrnych tac. Bosmerowie nie korzystali też ze stołów, krzeseł, taboretów, ani innych drewnianych mebli. Szeroko otwarte buzie chłopców nie mogły się zamknąć. W pewnym momencie podszedł do nich jeden z członków Starszyzny, który nadzorował noszących beczki.

- Dobra, napatrzyliście się - powiedział z przekąsem - ale teraz już pora się zmywać. Niedługo przybędą nasi szanowni goście. Lepiej, żebyście na jakiś czas się ulotnili. Niefortunnie byłoby, gdyby dostojnicy was zobaczyli.
W tej chwili skrzywił się, patrząc na ich stare, podarte ubrania oraz gołe, brudne stopy. Czekał, aż wykonają polecenie, ale chłopcy nie ruszali się.
- No już! - podniósł głos, zniecierpliwiony. Po chwili uśmiechnął się krzywo i dodał: - Wynoście się stąd, albo wyślę po was Halena.

Chłopcy przestraszyli się. Halen był najlepszym myśliwym w osadzie. Każdy go szanował; jego wkład w rozwój społeczności był niezaprzeczalny. Tak samo jak jego reputacja. Nie chodziło o to, że się go bali, bo był niemiły - wręcz przeciwnie; znali go jako życzliwego i pomocnego, ale wiedzieli też, że w każdym względzie słuchał się Starszyzny. Jeśli kazaliby złoić chłopcom skórę, zrobiłby to. Pospiesznie wykonali więc polecenie i odeszli kilkadziesiąt metrów, gdzie znaleźli drzewo, na które poczęli się wspinać niczym dwa kocury. Dotarcie na szczyt zajęło im kilkanaście sekund. Każdy Bosmer z puszcz Valenwood musiał być zjednoczony z lasem,  umieć poruszać się w nim sprawnie, bezszelestnie, wykrywać zwierzynę i, oczywiście, chodzić po drzewach. Chłopcy wspięli się najwyżej jak mogli i czekali na przybycie dostojników. Po kilku chwilach dostrzegli jednak grupę myśliwych pod przywództwem Halena, która wracała właśnie z polowania, niosąc kilka jeleni i dorodnych dzików, które miały posłużyć jako posiłek na wieczornej uczcie. Halen dźwigał swoją zdobycz na karku, trzymając nogi ofiary swymi silnymi ramionami i idąc na przedzie grupy. Chłopcy przestraszyli się, gdy zobaczyli krew na szyi swojego idola. Szybko dostrzegli jednak, że była to posoka z tętnicy ustrzelonego zwierza, która zdążyła już zaschnąć na szyi elfa. 

II

Obok Halena szedł jego przyjaciel - Endoriil. Nieco młodszy, bo zaledwie czerdziestoletni. Bosmerowie żyli znacznie dłużej niż ludzie, w końcu byli elfami. Wiek czterdziestu lat oznaczał dojrzałość, ale zarazem porę, w której należało się czymś wyróżnić, aby być przydatnym w społeczności i nie być postrzeganym jako darmozjad. Halen był dowódcą myśliwych Woodmer, Endoriil jego podopiecznym, kimś w rodzaju pierwszego oficera. Młodszy z długouchych niósł na swoich ramionach młodego dzika, ubitego strzałem z łuku.

- Najedzą się jak nigdy w życiu - zaczął rozmowę Endoriil. - Może i w Dominium jedzenia mają więcej, ale nic nie może się równać z dzikiem z naszych puszcz.

Halen lekko się zaśmiał. Jego kompan często idealizował Woodmer, Bosmerów i Valenwood ogólnie, ale Halen wiedział więcej. W ostatnich latach był kandydatem do wstąpienia do Starszyzny. W związku z tym wysyłano go na misje dyplomatyczne nie tylko do innych klanów, ale też do Cesarstwa. Widział stan rozwoju innych krain, biedę w jednych, a dobrobyt w drugich. Zachwyt nad upolowanym dzikiem uważał jednak za niezwykle płytki i nie wart niczego więcej, jak uśmiechu, dlatego nie odpowiedział. Endoriil, niezniechęcony, ciągnął dalej:

- Widywałeś już Altmerów, Halenie. Powiedz, jacy oni są? I czego chcą? Co my możemy dać takiej potędze, która, jak mówiłeś, składa się z wielu narodów i terenów znacznie większych niż nasza puszcza?
- Przyjacielu - zaczął Halen, chwytając mocniej zwierza, którego niósł na karku - Altmerowie są inni niż my. Nie jestem w stanie porównać ich z nami. Powiem ci tylko, że nasze ambicje sięgają podporządkowania sobie klanu Hjoqmer, naszych sąsiadów. Oni w ostatniej wojnie pokonali Cesarstwo. Ce-sar-stwo - powtórzył, zaznaczając każdą sylabę. - W domu mam mapę, którą podarowano mi kilka miesięcy temu za granicą. Później ci ją pokażę. Zobaczysz różnicę, skalę.
- Cesarstwo... nigdy tam nie byłem. Nie wyszedłem nigdy z naszej puszczy, Halenie. - Endoriil zmarszczył brwi, po czym dodał: - Skoro celują w cesarskich, to po kiego grzyba im interesy z nami, z maluczkimi?
- Polityka Altmerów - zaczął i myślał chwilę w ciszy, zwalniając krok i patrząc na dwóch urwisów, którzy obserwowali ich z drzewa. - Zbyt mało wiem, aby ci to wyjaśniać, Endoriilu. Zdaje się, że sporo teraz zależy od naszych Starszych. Po prostu chciałbym, aby te rozmowy skończyły się dla nas dobrze, abyśmy byli silniejsi. 
- Też tego chcę - przytaknął Endoriil - tylko jakim kosztem?
Halen nie odpowiedział, zamyślił się. Chwilę potem podali sobie ręce, chwytając się, zgodnie z tradycją plemienia, za przedramiona, z wyprostowanymi łokciami. Starszy elf poszedł w stronę namiotu, młodszy kroczył w stronę swojego drzewa.

III

Dwóch bosmerskich chłopców postanowiło nie schodzić z drzewa, z którego mieli świetny widok na namiot, który miał być centrum bieżących wydarzeń. Starszyzna, złożona z trzech elfów, zajmowała już miejsca na ziemi, tuż przed stołem z solidnego drewna. Siedzieli oni na wyłożonej niedźwiedzimi skórami podłodze, nie chcąc naruszać Zielonego Paktu. Na altmerskich posłów czekały jednak krzesła z bosmerskiego drewna, przyozdobione w wyrzeźbione w drewnie wilcze głowy na krańcach podłokietników. 

W końcu z dwudziestu altmerskich posłańców wyłoniło się dwóch, którzy - prowadzeni przez bosmerskich łuczników - kroczyli powoli w stronę namiotu. Obcy byli elfami w znacznej mierze skoligaconymi z Bosmerami, ale różnili się od swoich gospodarzy. Byli nieco wyżsi, skórę mieli koloru oliwkowego. O ile budowa ciała żołnierzy Dominium nie odbiegała od myśliwych z Woodmer, o tyle ciała dwóch posłów były wątłe, na pierwszy rzut oka bardzo kruche. Widać było, że ich głównym celem była rozmowa, a w razie niepowodzenia sprawami zajmowaliby się żołnierze. Po obu stronach ich drogi stały bosmerskie kobiety trzymające w rękach magicznie wyglądające bańki wodne, we wnętrzu których wierciły się schwytane wcześniej świetliki, tworząc niezwykle jasny tunel wiodący do samego namiotu. Brzęczenie owadów brzmiało niczym nieskładna, ale urocza muzyka.

Posłowie wkroczyli w końcu do namiotu, zostawiając żołnierzy na zewnątrz. Wraz z nimi w środku było tylko trzech członków Starszyzny oraz Halen, przywódca myśliwych i kandydat na członka tego szanownego grona. Najstarszy z Bosmerów gestem dłoni wskazał gościom miejsca, które ci zajęli, obchodząc powoli stół i siadając przy dalszej stronie namiotu. Bosmerowie siedzieli niżej, na ziemi - zgodnie z tradycją. Stół był na tyle niewysoki, że pozwalał obu stronom na kontakt wzrokowy, ale już teraz Altmerowie patrzyli na swoich gospodarzy z góry.
Chwilę później kilka młodych elfów wniosło srebrne tace ze świeżo upieczonym mięsiwem, z jabłkami, winogronami; do tego dzbany cienistego wina z Cyrodiil, rozlewane teraz do obszernych kielichów ustawionych przy stole. Gdy posłowie z zagranicy skosztowali wina, jeden z nich odezwał się:

- Dziękujemy za tak obfite przyjęcie. Przyznam szczerze - żółtoskóry elf podniósł dumnie brodę - że o ile wino ze zgniłego Cesarstwa było już nam serwowane, to pokaz świetlików już nie. Wdzięczni jesteśmy za te jarmarczne sztuczki.
- Raduje nas to niezmiernie - odpowiedział najstarszy z rady Woodmer, uśmiechając się, choć nie wiedział czy otrzymał właśnie komplement, czy coś zupełnie przeciwnego. Próbował chować drżące dłonie w długie rękawy niewygodnych szat z Arenthii, w które przystroili się Starsi, chociaż na co dzień ich ubiór nie różnił się od reszty ludu. Miał świadomość, że od tej rozmowy może zależeć być albo nie być jego klanu, klanu Woodmer; wygoda wydawała się teraz czymś nieistotnym. Wiedział, że poselstwo do Hjoqmer miało miejsce kilka dni wcześniej. Ich najwięksi wrogowie dogadali się z Dominium jak mogli, teraz Starsi Woodmer wiedzieli, że muszą przedstawić jeszcze lepszą propozycję, nie znając tej pierwszej. Liczył na to, że posłowie sami ogłoszą swoje żądania. Przeliczył się.

-  A więc - zaczął ten sam elf, który widocznie miał prowadzić negocjacje - co macie nam do zaproponowania? Wiedzcie, że nudzą nas te odwiedziny wśród miejscowych klanów - mówił w sposób wyniosły, popijając wino. - Rozdrobniliście się w sposób niedopuszczalny. Widać, że władza cesarska nic nie dała naszym braciom i siostrom elfom. Pod rządami Dominium będzie lepiej. Pytanie brzmi - oparł łokcie na stole i złożył dłonie, kładąc na nich szpiczasty podbródek - ile jesteście w stanie dać, aby uczestniczyć w tym rządzeniu.

Dwaj członkowie Starszyzny nie wiedzieli, co mówić. Najstarszy próbował złożyć jakąś propozycję, ale dzieci z drzewa nieopodal namiotu nie słyszały szczegółów. Przyglądały się wydarzeniom z zapartym tchem, ale tego, co się stało, nie zrozumiały ani teraz, ani za dziesięć minut, gdy jeden z nich zginął od altmerskiego miecza, ani dwa tygodnie później, gdy drugi umierał z głodu gdzieś w puszczy na granicy Valenwood i Cyrodiil, uciekając przed obławą.

IV

Endoriil właśnie siedział ze swoją ciotką, która zszywała jelenie skóry, aby zrobić prezent swemu siostrzeńcowi; wtedy usłyszał metaliczny dźwięk dobywanych mieczy, szelest kilku dziesiątek elfów sunących przez las. Jego wyczulony słuch nie mógł się mylić. Błyskawicznie wyjrzał zza cienkiej firanki, która służyła za drzwi wejściowe jego drzewa. Dziesiątki, a nawet setki obcych elfów wkraczały do Woodmer i dokonywały rzezi. Od ciosów ich mieczy i sztyletów ginęli przede wszystkim mężczyźni, ale kobiet i dzieci również nie oszczędzano. Większość Bosmerów, którzy byli na ziemi, błyskawicznie ginęło lub było branych do niewoli. Endoriil miał na tyle szczęścia, że był na wysokości około dziesięciu metrów. Dopóki napastnicy nie uporali się z oporem na dole, nie będą ładować się na górę. Młody elf kazał ciotce wyprowadzić jej dwoje dzieci z Woodmer i iść do Arenthii. Nie wiedział, że Arenthii już nie ma, a przynajmniej nie pod tą nazwą i nie z tymi władzami. Ciotka nie wiedziała natomiast, gdzie są dwa urwisy, które co rano wymykały jej się i broiły na całym osiedlu.

Endoriil wyskoczył na zewnątrz tak jak stał, w krótkich spodniach ze skóry jelenia. Była już ciemna noc. Jedynym oświetleniem były dziesiątki świetlików z mydlanych baniek porzuconych przez młode elfki w chwili ataku. Teraz owady leżały uwięzione, przyglądając się rzezi Woodmer.  Endoriil nie miał broni, skakał z drzewa na drzewo, mijając rodaków, którzy chowali się w swych domostwach. Domyślał się, że takie czekanie to pewna śmierć, ale nie miał czasu tłumaczyć. Skakał z gałęzi na gałąź, znał tę drogę od dzieciństwa, kiedy wraz z Halenem robili wyścigi na około osiedla. W końcu dotarł nad namiot. Liczył na to, że... sam nie wiedział, na co liczył. Że odnajdzie żywego Halena i we dwóch odeprą atak Dominium? A może, że schwyta altmerskiego posła i, grożąc mu śmiercią, wytarguje pokój? Impuls kazał mu iść do namiotu. 

W końcu zeskoczył na tyłach miejsca, w którym toczyły się negocjacje. Podważył materiał grubą gałęzią i wczołgał się do środka. Stanął na nogi, a jego źrenice rozwarły się szeroko. W namiocie był altmerski poseł, który sięgał właśnie po kolejny kielich wina. Trzech Starszych Woodmer leżało na ziemi z poderżniętymi gardłami; ich krew zlała się w jedną wielką kałużę, a przy stole, na krześle z wilczymi zdobieniami, siedział Halen, który podpisywał właśnie jakiś dokument.
Endoriila zamurowało. Pierwszy zobaczył go poseł.
- Hm, Wodzu - powiedział zimnym tonem. - Zdaje się, że masz gościa.

Elf uniósł głowę, odkładając pióro. Był zaskoczony, nie spodziewał się tu przyjaciela. Wzrok Halena był tępy, jego oczy krążyły po Endoriilu, potem po ciałach Starszych. W końcu oparł się na fotelu i milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Wszystko wydawało się oczywiste. Nawet Endoriil, nieobyty z wielką polityką, zrozumiał. Woodmer zostało sprzedane. Nieważne czy Hjoqmer złożyło lepszą ofertę. Wtedy oni przejęliby ten teren, a Halen byłby ich wasalem. A może ta rzeź oznaczała właśnie, że w klanie Hjoqmer dzieją się rzeczy jeszcze tragiczniejsze, a Halen obejmuje władzę nad oboma klanami, eliminując wszystkich zdolnych się przeciwstawić? Endoriil nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Stał, oddychając głęboko, w samych spodniach z jeleniej skóry i nie miał pojęcia, co zrobić.

Chwilę potem poczuł uderzenie w potylicę; stracił przytomność. Jego świadomość złapała jeszcze fragment rozmowy Halena z posłem:
- Nie róbcie mu krzywdy! - krzyczał Halen.
- Przed chwilą sprzedałeś cały klan za kilka przywilejów i obietnice rozprawy z Hjoqmer, a teraz chcesz oszczędzić jednego Bosmera? - spytał zaskoczony Altmer.
- To mój - głos Halena na chwilę zadrżał - przyjaciel... Nie chcę, żeby stała mu się krzywda.
Poseł postukał palcami w krawędź drewnianego stołu.
- Po tym, jak się tu znalazł i tym, że nie wtajemniczyłeś go w nasze porozumienie wnioskuję, że nie ufasz mu. W takim razie zostanie... - zawiesił głos, patrząc na Halena, którego mimika wyraźnie wskazywała na to, że los tego elfa nie jest mu obojętny. Zakończył zdanie: - Wygnany.

Halen wziął głęboki oddech, przymykając oczy. Wszystko lepsze niż śmierć - myślał. Po ofercie, jaką złożyli mu Altmerowie kilka tygodni wcześniej nie widział innej drogi niż ta, którą obrał. Nieprzytomnego Endoriila zawleczono na wóz, na którym siedziało już kilku poruczników Halena z myśliwskich oddziałów; takich, których nie mógł przekonać do konieczności sojuszu z Dominium. Podczas ostatnich tygodni Halen ostrożnie rozmawiał z myśliwymi, sprawdzał ich lojalność, nakłaniał do wsparcia go. Z tego powodu oddziały Dominium bez problemu przedarły się przez patrole woodmerczyków. Ci nielojalni Halenowi zwiadowcy ginęli w gęstym lesie mordowani przez swoich towarzyszy, którzy teraz otworzyli Altmerom drogę do swojego miasta. Z Endoriilem nawet nie próbował. Jego umiłowanie puszczy, oraz zwyczajnie młody wiek, nie były podatnym gruntem na tego typu rozmowy. Cesarstwo kontra Dominium? Horyzonty pierwszego oficera nie sięgały tak daleko od granic valenwoodzkich puszcz. Nie zrozumiałby tego - Halen to wiedział. Teraz wydawałoby się, że miał pewność, że jego przyjaciel nie zostanie zamordowany, a tylko wygnany. Pełen nienawiści do niego, ale żywy.

V

Endoriil odzyskał przytomność. Jego ciało podskakiwało zupełnie nierytmicznie, a drzewa wokoło zdawały się powoli zostawać w tyle. Zorientował się, że jest na wozie, powożonym przez altmerskiego żołnierza. Wraz z nim było na nim trzech Bosmerów, myśliwych, których kojarzył z wypraw w głąb lasu. Po bokach wozu szło ośmiu altmerskich wojowników, odzianych w lekkie ozłocone zbroje i ciemno-niebieskie płaszcze. Na głowach mieli złote hełmy z pióropuszami w różnych kolorach.
- Fajne mi wygnanie - rzekł posępnie jeden z więźniów, zwieszając głowę. - Wiozą nas tam, skąd się nie wraca.

Powiedział to dość ceremonialnie. Lasy Frangeldu były cmentarzyskiem Bosmerów, położone na północ od Woodmer, na tak zwanej "Ziemi Niczyjej" - miejsca, w którym od wieków dokonywano egzekucji. Bosmerowie - mimo wielu pięknych tradycji - nie różnili się od innych ras. Kiedy ktoś zagrażał ich porządkowi, a oni mieli dostatecznie dużo sił, by go zlikwidować, robili to. Zwykle odbywało się to w owianym złą sławą lesie Frangeld, miejscu, z którego nie wracał nikt, poza nielicznymi szamanami, którzy grzebali umarłych.

Więźniowie byli powiązani łańcuchem, który łączył ich nogi z dłońmi kolegi, a ręce z nogami towarzysza niedoli. W końcu dojechano do miejsca, w którym las gęstniał do granic możliwości. Słońce było w zenicie, ale ta część lasu była zaciemniona niemal całkowicie. W okolicy panowała cisza.
- Cholera jasna. - Jeden z elfów zaczął wyładowywać jeńców z wozu. Był sfrustrowany: - Jak mamy to załatwić, jak tu prawie nic nie widać?
Drugi odrzekł mu niezwłocznie:
- Robimy to tutaj właśnie dlatego, że jest tu jak jest. Ten las cieszy się wśród Bosmerów złą sławą. Moja babka była Bosmerką i opowiadała mi bajki o tym miejscu. - Splunął siarczyście na samo wspomnienie owych bajek. -  Uwierz mi, tylko tutaj mamy pewność, że ich śmierć nie wyjdzie na jaw. 

Śmierć... Do Endoriila dotarło właśnie, że wbrew ustaleniom Halena z posłem przyjdzie im zaraz umrzeć i że nikt się o tym nie dowie. Altmer miał rację. Do lasu Frangeld nie zapuszczał się nikt. Bosmerskie klany wierzyły, że w tym miejscu kryje się jakaś magia, i to magia, którą sami wywołali wieloma mordami na swoich pobratymcach. Że skazili to miejsce krwią elfów i pod żadnym pozorem nie powinni tu wracać, a ci, którzy wracali, najczęściej tracili rozum lub sami popełniali samobójstwa.

W końcu skazańcy, czterech Bosmerów z Woodmer, stali w rzędzie ze zdjętymi już łańcuchami. Były one przytwierdzone do wozu, co nieco ucieszyło Endoriila. Jeśli umrzeć, to nie w łańcuchach - myślał. Raz Cesarstwo, raz Dominium... Valenwood od setek lat nie było na tyle silne i zjednoczone, aby samodzielnie decydować o swoim losie. Te myśli przerwał jednak głos dowódcy Altmerów, który niedbałym ruchem wyciągnął zza pasa pergamin i począł czytać:
- Za stawianie zbrojnego oporu, bunt wobec klanu Woodmer i jej lidera, Halena; Aldmerskie Dominium niniejszym skazuje was na śmierć przez powieszenie.
- Jesteśmy w Valenwood - odpowiedział Endoriil - gdzie Altmerowie nigdy nie będą rządzić, a już na pewno nie takim sposobem, zdradą i mordem. Jakim więc prawem to Dominium skazuje nas na śmierć, skoro nad tymi ziemiami panuje Halen?
Dowódca spojrzał na młodego elfa lekceważąco, następnie na jednego ze swoich żołnierzy, który chwilę potem potężnym kopniakiem trafił Endoriila w kolano, wykręcając je w nienaturalny sposób. Bosmer upadł.
- Szykować stryczki - skończył dowódca, zwijając pergamin i siadając na tyle wozu.

Altmerowie nie mieli bladego pojęcia, jakie siły drzemią w lesie Frangeld.

VI

Pozornie nie działo się nic, ale skazańcy wyczuwali zmianę cyrkulacji powietrza wokoło. Z jednostajnego, lekkiego wiaterku zrobiło się kilka wirów, które delikatnie przerzucały dziesiątki liści z ziemi to z lewej na prawą, to z prawej na lewą. Altmerowie początkowo nie dostrzegali różnicy; dalej szykowali liny mające służyć za narzędzie mordu. Jednak w momencie, gdy zarzucili je na drzewa, poczuli to.

Wtedy Endoriil dostrzegł mały kurhanik kilkanaście metrów od nich. Wiadomo mu było, że do tego lasu wstęp miało tylko kilku religijnych przywódców, którzy na ogół sprzątali bałagan, ale nigdy nie opowiadali, co widzieli. Teraz elf widział. I bał się. Obok usypanych z ziemi grobów o symbolice bosmerskiej były kurhany cesarskie. Wskazywały na to reszki zbroi oraz miecze podobne do tych, które kiedyś przywiózł mu Halen z targowiska w Arenthii. Nie przerażało go to, że cesarscy kiedyś mordowali jego pobratymców, znał plotki, ale to, że... cesarscy też wtedy ginęli. "Z tego lasu nikt nie wraca". Przypomniał sobie słowa powtarzane w jego klanie od pokoleń i dopiero teraz w pełni zrozumiał ich znaczenie. Nieważne, kto morduje kogo, nikt nie wyjdzie z tego cało.

- Y'ffre, ty, który masz las w swej opiece, ocal mnie - mówił cicho Endoriil, padając na kolana. Jego rodacy patrzyli się beznamiętnie. Altmerowie zaśmiali się. Jeden z nich splunął na klęczącego Bosmera. - Ocal mnie od tej nienawiści, ocal od śmierci, bym mógł żyć i pomścić moich braci i siostry, abym mógł służyć tobie.

Wicher był coraz większy. Już podczas podróży, wraz z zagęszczaniem się drzew, przestawali słyszeć śpiewy ptaków. Teraz okazało się, że i one musiały się bać tego miejsca. W okolicy nie było jeleni, królików, ani żadnych innych zwierząt. Dlatego też tak nagłe zerwanie tej martwej ciszy było dla nich czymś przerażającym.

Nagle zagrzmiało, a trzymający liny żołnierze altmerscy upadli na ziemię w popłochu, próbując wejść pod wóz. Pioruny spadały na ziemię, przenikając gęste korony drzew i uderzając w dowódcę oddziału Dominium, przekształcając go w kupkę popiołu. Nie zdążył nawet krzyknąć. Żaden z obecnych nigdy nie doświadczył takiej burzy. Widzieli żywioły niszczące stodoły, czyniące pożary, ale nigdy czegoś takiego, czegoś, co wydawało się mieć własną wolę. Ofiary zmieszały się z oprawcami w wyścigu po schronienie. Tylko Endoriil nie zmienił pozycji, wciąż klęcząc i modląc się żarliwie. Mówił i mówił, ale słowa zanikały pośród grzmotów. Kolejna błyskawica uderzyła w wóz, zabijając Bosmera i dwóch strażników. Spłoszone konie uciekły już kilka chwil wcześniej, w momencie śmierci dowódcy. Kilkoro Altmerów rzuciło się do ucieczki przez las. Endoriil już nigdy więcej ich nie widział. W końcu grzmoty przycichły, a niedoszła ofiara podniosła się z kolan. Ruszył przed siebie, nie zważając na nic. Wpierw szedł powoli, ostrożnie, ale po kilku sekundach podświadomie zaczął biec co sił w nogach, potykając się o kruszące się pod naciskiem stóp kości pochodzenia ludzkiego. Po zaledwie kilku minutach dotarł do krańca lasu. Tuż przed nim płynął wartki potok krystalicznie czystej wody. Endoriil podbiegł do niego i zaczął łapczywie pić. Spojrzał w niebo, słońce raziło jego przyzwyczajone już do ciemności oczy. Pogoda była piękna; na niebie nie było ani jednej chmurki. 

Gdy spojrzał w dół, zobaczył swoje mocno opuchnięte kolano, skrzywił się. Obejrzał się; za nim stał dumnie las Frangeld, wyniosły i złowieszczo cichy. Endoriil obiecał sobie, że już nigdy tam nie wróci. "Choćby nie wiem co". Chwilę potem zemdlał.

KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO

SPIS TREŚCI  <--- odsyłacze do wszystkich odcinków
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli czytając widzisz jakieś wady, niezgodności z uniwersum, albo po prostu coś gryzie Cię w oczy, napisz to w komentarzu. Każda rada jest dla mnie cenna!

Zapraszam do dzielenia się swoją opinią.

5 komentarzy:

  1. Kłaniam się nisko i ściskam dłoń brata po piórze!

    Również jestem przeogromnym wielbicielem świata TES i z radością odnotowałem, że z pewnością nie jest Ci obcy "Taniec w ogniu" (może i en vogue, ale osobiście nie zgadzam się, by była to najlepsza książka tego autora). Przeczytałem jeszcze za mało Twojego dzieła, aby z sensem wypowiedzieć się o nim, jednak muszę podkreślić, że niezwykle przypadło mi do gustu słowo "długouchy" na określenie elfów. Bezsprzecznie będę tu jeszcze zaglądał.

    Pozdrawiam i załączam wyrazu szacunku, uznania, rewerencji itd. itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to nie czytałem żadnej książki w świecie The Elder Scrolls. Jedynie obiły mi się o uszy. Miło, że początek Ci się spodobał, a skoro tak, to czekam na opinię po "pokonaniu" większej ilości tekstu. Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. "Jeśli czytając widzisz jakieś wady, niezgodności z uniwersum, albo po prostu coś gryzie Cię w oczy, napisz to w komentarzu." - No, to tak: wad w ogóle nie widzę, wręcz przeciwnie; o zgodnościach/niezgodnościach to ja nawet nie myślę, bo nie znam uniwersum w aż tak wielkim stopniu ;) ale sprawiasz wrażenie osoby bardzo rzetelnej, kompetentnej, i ja ci wierzę :D Oczu też mi nic nie wyżarło [rzadko widuję taki szacunek do ortografii (tak mnie wciągnął styl i fabuła, że na przecinki większej uwagi nie zwróciłam, ale czytało się płynnie i bezproblemowo, więc podejrzewam, że stoją, gdzie trzeba) czy ogólnie do języka ojczystego].
    Nie wiem czy jako TESowy prawie-żółtodziób ze sklerozą (bo z Morrowind to już tylko ukochaną Balmorę i równie ukochanego Dużą Głowę pamiętam ;p a tak a propos ;p - jest jakaś szansa na niego u ciebie?) mogę coś w ogóle wnieść od siebie ;) Ale napiszę o wrażeniach.
    Styl już chwaliłam, ale jeszcze raz nie zaszkodzi: wciąga niemożliwie, dialogi są bardzo naturalne i tak ogólnie świetnie ci wychodzą, opisy bogate i dopieszczone, całość działa na emocje (przeżywałam istną huśtawkę), a przez napięcie o mało co nie wróciłam do dawnego nawyku, gdyby nie wizja Gorzkiego Paluszka, to nie wiem co by było ;)
    Największą sympatię wzbudziły elfy leśne, ich stosunek, szacunek do lasów i styl życia dostosowany dla dobra przyrody. Dlatego na wieść o opanowywaniu ich terenów zrobiło mi się przykro, poczułam silny gniew w stosunku do intruzów z Dominium.
    "Plemiona po prostu nie interesowały się tym, kto siedzi na tronie Cesarstwa, ani kto wygrywa w zakończonej ostatnio wojnie domowej w Skyrim. Te wydarzenia były oddzielone od nich tysiącami mil i gęstymi lasami, górami." - a tego to im zazdroszczę, też bym chciała mieć całe polityczne korytko tysiące mil, lasów i gór dalej ode mnie.
    Tylko szkoda, że się tak zmanipulować dali. I jak ich polubiłam na początku, tak później bywały momenty, kiedy czułam irytację ich zachowaniem. Cały ten cyrk z przyjęciem, srebrne tace i alkohol dla gości (swoim to już nie, żal mi się chłopców zrobiło, jeszcze potem to skrzywienie na widok ich ubrań, wyglądu, ech :(). Sami przestrzegali Zielonego Paktu, tak dbali o przyrodę, a tu gościom krzesła postawili (myślałam, że silniej trzymają się swoich idei ;)). Halen od początku mi się nie podobał, przez to, że we wszystkim słuchał się Starszyzny, a raczej przez to, że ślepo wykonałby każdy ich rozkaz, jakby nie zwracał uwagi na kwestię moralności, honoru... zupełnie jak ktoś, kto nie słucha własnego serca/sumienia/rozumu (no, gdyby używał, to by ich nie słuchał).
    Chłopcy tak go wielbili i co? Idol przyniósł im śmierć. Tego się akurat nie spodziewałam, zaskoczyłeś mnie :) Mam nadzieję, że tego zdrajcę spotka kiedyś zasłużona kara ;/ Może i kiedyś sami mordowali, ale kiedyś to kiedyś, dziś to dziś, a on to dziś zniszczył.
    Endoriila za to bardzo lubię :) I jak najbardziej rozumiem jego lokalny patriotyzm ;D Może i jest młody, ale na pewno o niebo mądrzejszy od (byłego zapewne?) "przyjaciela". Ma chłopak wartości, oj ma. Trzymam za niego kciuki.
    Scena w lesie, z wywozem jeńców, planowaniem zabójstwa, samym wyborem tego miejsca, żeby nie wyszło na jaw - to wszystko mocno mi się kojarzy z Katyniem.
    A sama nazwa lasu (plus parę innych nazw), poniekąd jego atmosfera, chodzące drzewa, elfy leśne, bratobójstwo wśród elfów, tolkienowsko się kojarzy.
    Ten mały kurhanik na początku, zauważony przez Endoriila, to grób tych dwóch chłopców? (tak coś mnie tknęło)
    Fragment ze wstawiennictwem Y'ffre (Y'ffrego? Y'ffra? nie wiem jak się ten język odmienia) bardzo oczyszczający, dający nadzieję, chociaż nadal pełen jakiegoś napięcia i mroku lasu.
    No i jak zwykle się rozpisałam ;) Za wszelkie banialuki z góry przepraszam.

    Jak zwykle weny życzę :)






    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna z najwspanialszych i najbardziej wyczerpujących opinii, jakie dostałem, Elleno. Dziękuję bardzo :) . I to wszystko na podstawie pierwszego odcinka. Bardzo mi miło, że Cię wciągnęło. Co do Twojego małego skojarzenia z Tolkienem, to pewnie coś w tym jest, bo to dla mnie wspaniały świat i w sumie w przyszłości chciałbym umieścić scenę niemal żywcem przeniesioną z filmu, ale to pomysł na później.

      Kurhanik w lesie był miejscem, w którym pogrzebane żołnierza Cesarstwa. Obok były fragmenty zbroi. A śmierć chłopców jest opisana w jednym zdaniu: "dzieci(...) ale tego, co się stało, nie zrozumiały ani teraz, ani za dziesięć minut, gdy jeden z nich zginął od altmerskiego miecza, ani dwa tygodnie później, gdy drugi umierał z głodu gdzieś w puszczy na granicy Valenwood i Cirodiil, uciekając przed obławą."

      A sama nazwa lasu... Dopiero jak wymyśliłem Frangeld, to zorientowałem się że we Władcy był Fangorn :) . Pewnie moja głowa podświadomie miała to zakodowane i stąd ta nazwa.

      Co do chęci bycia z dala od polityki, to w 100% się zgadzam, sam bym chciał :) . A Y'ffre nie będę odmieniał raczej, bo jakoś nienaturalnie może zabrzmieć.

      Mam nadzieję, że wiesz, że doszedłem do XI odcinka? :) . Muszę chyba troszkę zmienić odsyłacze, bo troszkę mogą mylić. Jeszcze raz dziękuję i jeśli dalej będzie Ci się podobać, to będzie mi bardzo miło, jeśli pojawią się jeszcze Twoje opinie. Sprawiają, że człowiek staje się jeszcze mocniej zdeterminowany :)

      Dziękuję, Ellena :)

      PS. W XI odcinku wchodzi u mnie postać o Twoim imieniu. Co za zbieg okoliczności :)

      Usuń
    2. Mnie też jest miło. Jeśli ty się cieszysz, to i ja się cieszę :)
      Nie wiem czy wyczerpująca, ale na pewno mam tendencję do rozpisywania/rozgadywania się ;) i tego na przyszłość raczej się spodziewaj ;D
      Z tą sceną intrygująco zabrzmiało :)
      Zdanie o śmierci pamiętam, pomyślałam tylko, że później ich tam obu pogrzebano (czy też zagrzebano, jeśli wziąć pod uwagę charakter oprawców).
      Nazwa Frangeld jest bardzo ładna swoją drogą. A że wielbię staroangielski, to tym bardziej miło się kojarzy (bo mi tak staroangielsko brzmi) :)
      Co do polityki, to ostatnio mi się udaje jakoś ignorować, uciekać od wiadomości, a raczej udawało. Dziś się dowiedziałam (mam nadzieję, że to tylko jakaś plotka czy żart internautów), że Litwa rzekomo podarowała Ukrainie pancerne... traktory. Do walki z Putinem. A reszta świata ponoć skomentowała to pustym śmiechem (no, co się dziwić). Właśnie m.in. dlatego uciekam, tylko teraz trzeba się lepiej chować ;)
      Z tego, co pamiętam, to tak. W archiwum był XI odcinek (ale głowy nie dam uciąć). W każdym razie dzisiaj się wyświetla.
      Komentarze będą, będą. Bardziej pewnie jako spontaniczna reakcja niż konstruktywna opinia, ale będą ;)
      Ooo, zerknęłabym na nią, ale się oprę (chociaż kusi jakiś mały spoiler). Najpierw bieżące rozdziały, do XI i tak wkrótce dojdę :)


      Usuń