piątek, 14 lutego 2014

ME "Siła Wiary" - odcinek I

Poniżej pierwszy odcinek mojego drugiego opowiadania w uniwersum Mass Effect. Akcja opowiadania zaczyna się chwilę przed inwazją Żniwiarzy na Ziemię, czyli kilka dni przed akcją z ME3. Potem opisuje wydarzenia z czasu wojny, ale z innej perspektywy. Dodatkowo jest kilka odcinków retrospekcyjnych, które cofają bohaterów do ich wspomnień z czasu pierwszej i drugiej gry Mass Effect. Fani uniwersum z pewnością poczują się jak "ryba w wodzie", ale zachęcam również osoby nie znające ME, bo w opowiadaniu bardziej tworzę wydarzenia i postacie niż odwołuję się do tych z gry w przeciwieństwie do ME: "Po zakończeniu". Zapraszam do lektury i dzielenia się opinią.

-------------------------------------------------------------------------------------
SIŁA WIARY

ODCINEK I


I
--------------------
18 czerwca, 2186
London Daily

Upadek Bohatera

Już za tydzień w Vancouver odbędzie się szeroko komentowane przesłuchanie byłego komandora wojsk Przymierza - Johna Sheparda. Ma ono dotyczyć incydentu, który miał miejsce przy przekaźniku w systemie Bahak, w batariańskiej strefie wpływów. Komandor miał doprowadzić do zderzenia asteroidy z przekaźnikiem masy, czym wywołał potężną eksplozję, której efektem było zniszczenie całego układu i śmierć około pół miliona batariańskich cywili. Shepard był wówczas członkiem organizacji terrorystycznej Cerberus, znanej ze swej ksenofobii i wielu nieetycznych działań i eksperymentów. Czyn ten zaostrzył i tak mało przyjazne stosunki między ludzkością, a batarianami.

Kontrowersje wokół sprawy rosną, gdy dodamy, że komandor zniknął na dwa lata, podczas których Przymierze przekonane było, że poległ podczas walk z gethami. Niedawno na jaw wyszła jego współpraca z Cerberusem, której efektem był wspomniany incydent. Co ciekawe, komandor sam stawił się w Vancouver, oddał swą fregatę - Normandię - Przymierzu, a sam jest w tej chwili w areszcie domowym w siedzibie Przymierza. Przesłuchanie ma odbyć się za dwa dni. London Daily zrobi wszystko, aby dostać się na to wydarzenie i zdać czytelnikom szczegółowy raport.
--------------------

Młody brunet odłożył gazetę na stół, wstał z krzesła i przeciągnął się niczym rozleniwiony kilkugodzinnym snem kocur. Z kuchni dochodziły do niego niezwykle apetyczne zapachy.
- Michael, chodź. Zupka gotowa - zawołała starsza kobieta.
- Już, mamo. Idę, idę - odpowiedział chłopak.

Przy stole siedzieli już Michael, jego matka oraz siostra - pięcioletnia Emily. Na niewielkim stole, pokrytym śnieżnobiałym obrusem, były cztery talerze z zupą pomidorową. Z ryżem, bo taką lubił ojciec Michaela - Frank. Nie było go jednak z resztą rodziny.
- Wasz ojciec cały czas zapomina o obiedzie. Cały czas to samo. Synku, zaniesiesz mu zupę na pole, dobrze? - powiedziała, po czym wstała od stołu i, nie czekając na odpowiedź, przelała porcję zupy z garnka do słoika, który następnie mocno zakręciła. - Żyjemy jak w dwudziestym wieku, mówię wam. - Uśmiechnęła się. - Rolnicza rodzina, obdarzona przez Boga dwójką mądrych, zdrowych dzieci i urodzajnymi polami. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie uwierzyłabym, że takie życie przypadnie mi do gustu, a jednak.

Kobieta - Sara - miała niecałe pięćdziesiąt lat. Pochodziła ze średnio zamożnej londyńskiej rodziny. Od dwudziestu wiosen mieszkała na farmie swojego męża. Wcześniej była pomocniczką w kwiaciarni na obrzeżach stolicy Wielkiej Brytanii. Para poznała się w Londynie, kiedy Frank przyjechał wraz z ojcem, aby zakupić nowy traktor. Przyszły teść Sary już wtedy był w podeszłym wieku i, jak to starszy człowiek, pomylił adresy. Trafili do kwiaciarni, w której pracowała. Zaoferowała im pomoc. Tak zaczęła się znajomość przyszłej pary. Skierowała ich do miejsca, w którym sprzedawano traktory, wiedziała o nim, bo było to jedyne takie miejsce w okolicy. W drugiej połowie XXII wieku rolnictwo było niemal zupełnie zautomatyzowane. Mało kto chciał sam gospodarować pola, a przecież wciąż było to potrzebne - żadna cywilizacja nie przeżyje bez jedzenia. Maszyny radziły sobie świetnie i dlatego też miały spore wzięcie. Z racji wysokiego poziomu technologicznego rzadko się psuły, więc na cały Londyn wystarczył jeden duży salon ze sprzętem rolniczym. Traktory, przeróżne nawozy i wszystko, czego tylko nieliczni już rolnicy zapragną.

- Jasne, mamo - odpowiedział Michael, wsuwając podany mu słoik do niewielkiego plecaka.
- A teraz, pomódlmy się. - Sara złożyła dłonie i skuliła głowę, to samo zrobiły jej dzieci. Zaczęła mówić: - Dziękujemy ci, Panie, za dary, którymi rok w rok hojnie nas obdarzasz. Dziękujemy za zdrowie i wszystko, co nam dajesz. Prosimy cię, byś miał nas w swojej opiece i błogosławił.
- Amen - odpowiedzieli Michael i Emily.
*

Tuż po obiedzie Michael chwycił swój plecak i poszedł do garażu, gdzie dorzucił do swego bagażu piłkarski strój i buty. Wsiadł na swój motocykl - Honda GP 1410. Uwielbiał tę maszynę. W końcu to na niej zaimponował swojej dziewczynie, Amandzie, a przynajmniej sądził, że motocykl odegrał w tym jakąś rolę. Rodzice nie pochwalali jego pasji, ale przecież niedługo kończył dwadzieścia lat. Uważał się za dorosłego. Michael miał przed sobą długi dzień, więc bez zwłoki odpalił Hondę i ruszył w stronę pola, na którym pracował jego ojciec.
Jechał zwykła polną drogą, nieco utwardzoną. W czasach wielkich autostrad, a nawet "niebostrad", po których poruszały się promy, ta dróżka była niczym wyjęta z jakiegoś skansenu historycznego. Tak jak większość okolicy. Farma rodziny Youngów znajdowała się kilka mil od obrzeży Londynu. Z miejsca, w którym pracował Frank, było widać co większe budynki, w tym miejsce praktyk Michaela - "London Daily", lokalną gazetę. Bezpośrednia okolica ich farmy była jednak niezwykle zielona i za każdym razem, gdy Young wracał w te rejony, ogarniał go błogi spokój.

Michael zatrzymał się przy traktorze ojca. Maszyna była starsza niż młody Young. Podobno działała nieprzerwanie od czasu kiedy jego rodzice się poznali. Ojciec zawsze żartował, że ich miłość będzie kwitła tak długo, jak wspomniany traktor będzie działał. Maszyna nie miała ani jednej awarii. Frank dostrzegł syna, zgasił silnik i zsiadł z traktora. Gestem dłoni nakazał Michaelowi, by usiadł obok niego na trawie. Było ciepłe lato. Trawa była lekko wilgotna po porannych opadach deszczu. Michael wyciągnął ze schowka swej Hondy słoik z zupą pomidorową i podał ojcu.

- Z ryżem? - zaśmiał się Frank. - Jasne, że z ryżem. Twoja matka doskonale wie, że nie lubię makaronu. Ach, zapomniałbym.
Wstał i poszedł do schowka z boku traktora. Otworzył i wyciągnął piwo. Michael wiedział, że ojciec miał tam małą lodóweczkę.
- Obiad bez piwa jest jak traktor bez paliwa - powiedział Frank, otwierając puszkę. - No, co tam nowego? Dziś niedziela. Wieczorkiem do kościoła, jak pan Bóg przykazał.
- Raczej pani mama - uśmiechnął się Michael. - Dobrze wie, że ja nie jestem religijny, ale mimo tego każe mi chodzić tam co niedzielę. Nie widzę w tym sensu, tato. Zaraz jadę do Londynu na piłkę z kumplami. Potem mam spotkać się z Amandą, a wieczorem muszę wpaść na chwilę do redakcji. Podobno jakieś ważne newsy. Nie wiem, czy wyrobię się do kościoła.
- Widzisz, synuś. Właśnie o to chyba chodzi. Twoja matka gorąco wierzy w Boga. Kiedy ją poznałem, nie wierzyłem. Byłem jak ty. Nie mówię, że teraz wierzę, ale widzę, że te cotygodniowe wizyty w kościele zbliżają nas do siebie. Całą naszą czwórkę. Podoba mi się to, dostrzegam, że to jest coś dobrego. W dzisiejszych czasach, gdzie, jak mówisz, nie ma na nic czasu, to rzadkość. Warto z tego korzystać.
Łyknął piwa i przechylił się do tyłu, opierając ciężar ciała na łokciach.
- Zobacz, synu. Pewnie czasem się zastanawiasz, co my tu robimy. Wszyscy twoi znajomi mieszkają w tych wielkich metropoliach. Ściśnięci jeden na drugim, praktycznie nie mają prywatności. A my? Wolność, synku, wolność. - Skończył i popatrzył się w stronę słońca, które na chwilkę schowało się za jedną z wolno posuwających się po niebie chmur.

Michael spojrzał na lewy nadgarstek. Staroświecki zegarek po dziadku wskazywał, że pora ruszać w drogę. Pożegnał się z ojcem, wskoczył na motocykl i pojechał w stronę Londynu. Musiał być w domu późnym wieczorem. W każdy niedzielny wieczór, po wizycie w kościele, ojciec chciał z nim porozmawiać.

II

Po zielonej, sztucznej murawie biegało dziesięciu mężczyzn, a raczej chłopaków. Mieli po osiemnaście, dwadzieścia lat. Wciąż uczyli się, jedni w colleage'u, w którym poznali się dwa lata wcześniej, inni już na studiach. Połączyła ich wspólna pasja, sport. Co niedzielę spotykali się na tym boisku. Grali w piłkę, zacieśniając więzy przyjaźni. Często widywali się poza szkołą. Darren i Hamed byli na praktykach w "London Dailly", razem z Michaelem.

W jednej drużynie, w czerwonych znacznikach, grali George, Darren, Pavel, Peter, Hamed. W drugiej, na niebiesko, byli Jason, Bill, Nick, Tom i Michael. Tom był kuzynem Michaela, ich ojcowie byli braćmi. Ojciec Toma nie chciał jednak kultywować rodzinnej tradycji i zostawił rolnictwo za sobą, osiedlając się w Londynie.

Akcja szła lewym skrzydłem. Ostro pracował tam Tom. Był niesamowicie szybki. Przed chwilą dostał świetną piłkę od swojego kuzyna, rozgrywającego. Minął zwodem George'a. Kilkoro dzieciaków, które obserwowały mecz biło mu brawo. W głębi duszy czekali po prostu, aż starsi zejdą i dadzą pograć im. Tom, po sprincie lewą stroną, dograł idealnie na głowę wysokiego Jasona, który skierował futbolówkę do bramki. Chłopcy uśmiechnęli się i przybijali sobie piątki.
- Niezła wrzutka, bracie - powiedział Michael. Obaj nazywali się braćmi. Byli sobie bardzo bliscy, chociaż zupełnie inni.

Tom był dość impulsywny. Często działał, zanim pomyślał. Czasem wpadał przez to w kłopoty. Michael był spokojny, lubił analizować, brać wszystko na zimno. W dużej mierze przez to był kapitanem szkolnej drużyny piłkarskiej przez ostatnie dwa lata. Potrafił spokojnie rozmawiać z sędzią po kontrowersyjnych decyzjach, podczas gdy Tom i reszta chłopaków okazywali sporą, zarówno werbalną jak i niewerbalną agresję. Michael miał być nawet przewodniczącym szkolnego samorządu. Gorąco namawiali go do tego nauczyciele, ale on nie miał ochoty. Nie miał czasu. Często musiał pomagać ojcu w pracach na polu, przez co opuszczał sporo zajęć. Nauczyciele byli jednak wyrozumiali. Widzieli w młodym Youngu spory potencjał. Tak duży, jak trzydzieści lat wcześniej w jego ojcu - myśleli starsi z pedagogów. Mieli tylko nadzieję, że lepiej go wykorzysta.

- To co, może alkohol, hm? - powiedział zmęczony Pavel, siadając na ławce i wycierając wilgotne czoło ręcznikiem.
- Jasne, że tak! - odkrzyknął Tom i zaproponował: - Może tym razem uderzymy do "Białego Konia"?

"Biały Koń" była to zwykła, nie wyróżniająca się niczym specjalnym, niewielka knajpka, którą duża część młodzieży wybierała tylko z jednego powodu. Nikt nie pytał tam o dowód. Koledzy zaśmiali się z wypowiedzi Toma, bo przecież kilkoro z nich nigdzie indziej nie dostałoby alkoholu. Wszyscy szykowali się do drogi. Michael miał nieco skrzywioną minę.

- Sorry, chłopaki. Chciałbym, ale nie przyjechałem busem, tylko motocyklem. Poza tym mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
- Czy te parę spraw ma blond włosy do ramion i piersi niczym bogini wyrzeźbiona w marmurze? - powiedział Hamed, rżąc przy tym jak kobyła.
- Jej piersi to nie twoja sprawa, historyku - odpowiedział Michael, nie gniewając się. Często dogryzali sobie z Hamedem, nawet w najbardziej niewybredny sposób. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Poza piłką łączyło ich zamiłowanie do historii. Obaj lubili oglądać programy historyczne w telewizji, odwiedzali wspólnie muzea. Oczywiście w przerwach między grą w pikę, a piciem alkoholu.
- Pozdrów Amandę - powiedział Hamed i dołączył do reszty chłopaków, idąc w stronę wyjścia z boiska.

III

Drobna blondynka leżała na łóżku, czytając podręcznik języka angielskiego. W poniedziałek miała mieć ważny egzamin. Siedziała tak już kilka godzin, ale wiedza nie chciała się przyswoić. Dziewczyna czuła, że przydałaby jej się przerwa. Zeszła na dół, po krętych schodach. W Anglii od zawsze budowano takie schody. Jej rodzice siedzieli przed telewizorem i oglądali reportaż z Vancouver. Dziewczyna znała sprawę, ale miała jej dość. Od kilku dni mówiło się tylko o Shepardzie i jego procesie. Teraz zaglądała do lodówki, wyciągnęła mleko i zaczęła pić. Oparła się o szafkę i mimowolnie spoglądała na ekran, na którym widać było ujęcie z przed siedziby Przymierza w Vancouver. Wyraźnie zarysowane były dwie części, na które podzielił się tłum. Między nimi był kordon policji. Po jednej stronie stali ludzie trzymający transparenty takie jak: "Wolność dla Bohatera", "Komandor Shepard - niewinny", "Jesteśmy z Tobą Shepard!'. Z drugiej natomiast równie liczna grupa promująca hasła pokroju: "Śmierć dla mordercy tysięcy", "Ukarać zbrodniarza", "Bez litości dla terroryzmu".

- Amanda, podaj no wafelki - powiedziała matka, nawet nie spoglądając w stronę córki. Nie chciała przegapić ani jednego ujęcia.

Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie. Chciała już wracać na górę, do nudnych książek, ale usłyszała ryk motocyklowego silnika. Uśmiechnęła się radośnie. Rodzice również usłyszeli.
- Nie więcej niż godzina. Potem masz wracać do nauki. I nie wolno ci wsiadać na tę maszynę, rozumiesz? - powiedział stanowczym głosem ojciec.
- Rozumiem, tato - odpowiedziała, zakładając cienką granatową kurtkę i wychodząc przed drzwi.
*

- Ech, mam tylko godzinę, Michael - powiedziała Amanda, opierając głowę na jego ramieniu. Objął ją.
Siedzieli na ławeczce naprzeciwko domu dziewczyny. Chłopak odpowiedział:
- To i tak więcej niż ja. Za pół godziny mamy być w redakcji. Wszyscy, nawet tacy praktykanci jak ja. Sporo zamieszania teraz. Ciężki okres. Strajki komunikacji miejskiej, otwarcie nowej fabryki broni, a do tego ta sprawa z Shepardem. Ja mam się zająć komunikacją, ale i tak wezwali wszystkich. Mamy chyba uzgodnić jakiś wspólny front. Wiesz, media...
- Heh, wiem, uwierz. Moi rodzice od kilku dni po pracy siadają przed telewizorem i śledzą losy tego komandora. Kim on w ogóle jest, że wszyscy tak się nim przejmują? - spytała Amanda, wsuwając swoją dłoń w jego rękę.

Michael zastanowił się, co odpowiedzieć. Niecałe trzy lata temu, kiedy miał szesnaście lat, słyszał o wyczynach komandora. Całą rodziną oglądali relację z mianowania go na pierwsze ludzkie widmo. Potem wsławił się obroną Cytadeli przed gethami. Podczas tak zwanego "Buntu Sarena", Michael i kilku jego przyjaciół, na fali entuzjazmu, zaciągnęło się do oddziałów pomocniczych Przymierza. Byli nastolatkami, ale pół roku spędzili w obozie szkoleniowym, szykując się do wojny, którą Shepard niedługo potem zakończył. Uczyli się o gethach, ich słabościach, o taktyce podczas konfliktów zbrojnych. Michael zaczął wspominać, ale po chwili opamiętał się.

- Kim jest Shepard? Bohaterem, zdrajcą, prekursorem, mordercą... Zależy, kto trzyma pióro, kotku. Wszystko rozstrzygnie się pojutrze w Vancouver.

Michael był inteligentny. Mimo młodego wieku zdążył się nauczyć, że świat nie jest czarno biały. Odcienie szarości dominowały. Na dotychczasowych praktykach nauczył się, że dziennikarz jest malarzem. Tak jak malarz, widzący przed sobą modela, tylko odtwarza szczegóły. Nigdy nie przedstawi ich obiektywnie. Zawsze będzie to jego postrzeganie sprawy, niezależnie, czy tego chce, czy nie. Nigdy nie przeleje na papier tego, jak sytuacja wygląda naprawdę. Ale to tylko pół biedy. W mediach dochodzą jeszcze wpływy redakcji, osób trzecich. Michael spodziewał się, że spotkanie w biurze miało na celu ustalenie wspólnego frontu wobec zbliżających się wydarzeń. Fakty są nieważne, liczy się to, jak się je przedstawi. To właśnie na spotkaniu w biurowcu "London Dailly" rozstrzygnie się, czy Shepard będzie w Londynie bohaterem, czy pospolitym mordercą. Przynajmniej do czasu, gdy większe media wygłoszą jeszcze głośniejszą opinię.

- Ale to wszystko pokomplikowane. Chciałabym, żebyśmy mogli już zamieszkać razem - powiedziała Amanda.
- Mam już troszkę odłożone. Tata obiecał, że pomoże. Wie, że wiele dla mnie znaczysz, a mama...
- A mama nalega na ślub? - uśmiechnęła się Amanda, przerywając mu. - Przecież wiem, że twoja mama jest bardzo religijna. Nasi rówieśnicy rzadko decydują się na coś takiego, ale jeśli to sprawi, że twoja mama będzie szczęśliwa, to czemu nie?

Chłopak analizował słowa Amandy. Tak, mama byłaby szczęśliwa. Z tym, że ślub katolicki to nie jest zwykłe "hop siup", jak to mawia często Tom. To swego rodzaju przysięga, złożona przed istotą, w którą Michael nie do końca wierzy. To też obietnica wychowania dzieci w wierze katolickiej. Tak na to patrzył. Sam był ochrzczony, nie czuł się z tego powodu oznaczony czy dyskryminowany, ale miał nieodparte wrażenie, że odebrano mu prawo decydowania za samego siebie.

- Ech, od tych rozmyślań aż mnie głowa boli. Późno już, kotku. Muszę lecieć do redakcji. Pozdrów rodziców - powiedział, po czym delikatnie pocałował ją w usta. Popatrzył w jej oczy. Zielone, szczere oczy. Uśmiechnął się i mocno ją przytulił.
- Uważaj na siebie, Michael - pożegnała się uśmiechem, zamykając za sobą drzwi.

IV

Kiedy Michael wszedł do pokoju naczelnego, dyskusja trwała w najlepsze. Można by rzec, że wrzało. Spojrzał na zegarek. Był pięć minut przed czasem, nie spóźnił się. W niewielkim pokoju, zadymionym od cygara, które wystawało z ust szefa, toczyła się zażarta dyskusja. Nie mówiono o problemach związanych ze strajkiem komunikacji miejskiej, przez który cały Londyn będzie sparaliżowany. Nie mówiono też o nowej fabryce broni, która miała stanąć obok podstawówki. Na spotkaniu był tylko jeden temat - przesłuchanie Sheparda. Szef zauważył swojego praktykanta.

- Cisza! - krzyknął boss swym chropowatym głosem, kierując spojrzenie na Michaela. - Young, gdzie twoi kumple? Darren i jak mu tam... Hamed?
Pili browar i podrywali dziewczyny - pomyślał.
- Nie mogli dziś przyjść, mieli jakieś ważne sprawy - odpowiedział.
- Ważne sprawy... Tu mamy ważne sprawy, do cholery jasnej. Widzę, że tylko ty się przejmujesz swoim przyszłym zawodem, Young. To dobrze, bo jest okazja, żebyś się czegoś nauczył.

Michael spostrzegł, że spojrzenia całej redakcji skupiły się na nim. Czyżby był jednym z tematów gorącej dyskusji? Pracował w redakcji już około dwóch lat, odliczając przerwy, ale cały czas nie miał etatu. Sam nie wiedział, do którego działu mu najbliżej. Wspomagał zarówno sport, jak i politykę. Mówili, że są z niego zadowoleni, że widzą przed nim przyszłość, chociaż najczęściej po prostu łapał się czegokolwiek. Pomóc w reportażu na temat zagrożonych gatunków? Jasne. Parzyć komuś kawę? Czasem trzeba, dość często, szczególnie szefowi. Do tej pory nie dostawał niczego istotnego, czyli takiego, po którym jego nazwisko widniałoby na pierwszej stronie. Wiedział, że szefostwo zastanawia się nad zaproponowaniem mu stałej umowy.

- Słuchaj, Young. Chodzi o przesłuchanie komandora w Vancouver. Polecisz tam.
Młody praktykant uniósł brwi ze zdziwienia. Zaczął dukać:
- Ale... ja... Strajki komunikacji...
- Daj spokój. Tym gównem zajmą się twoi kumple, ci z ważnymi sprawami. Doszliśmy w redakcji do wniosku, że raz, Shepard nie lubi udzielać wywiadów, ta idiotka, Al Jilani z Westerlund News, nie raz się o tym przekonała, dwa, komisja pewnie nie będzie chciała go "udostępnić", trzy, takich redakcji jak nasza są na Ziemi miliony... Pomyślałem - zapauzował na chwilę i zaciągnął się dymem z cygara - że ty, jako jedyny z nas, masz jakikolwiek związek z komandorem i mogłoby ci być łatwiej niż innym. O wyłączności nie mamy co marzyć, ale kilka pytań... Nawet jak będzie srał w klopie, to zajrzyj z kabiny obok i pytaj! Odnieś się do waszej przeszłości.
- Ale jakiej przeszłości, szefie? - spytał Young.
- Księżyc, zbuntowana WI. Shepard spacyfikował kilka zbuntowanych ośrodków sztucznej inteligencji. Napisałeś w swoim CV, że tam byłeś jako wsparcie, o ile pamiętam.

No tak, byłem - pomyślał Young. To było podczas pościgu Sheparda za Sarenem. Kilka miejsc na Księżycu przestało odpowiadać. Komandor zrobił z tym porządek, a jego i Hameda wysłano z obozu szkoleniowego jako zaopatrzeniowca, żeby żołnierzom zabezpieczającym teren nie brakowało amunicji i jedzenia. Mieli łapać doświadczenie. Jedyna moja misja - pomyślał. Nie wszystko potoczyło się tam tak, jak powinno.

- Decyzja zapadła, Young. Jutro w południe masz samolot z Heathrow. Lecisz do Vancouver z naszym operatorem, Robertem. To twoja życiowa szansa, chłopcze. Twoja przyszłość zależy od tego, ile z tego wyciągniesz. Koniec spotkania!

Po tym krzyku wszyscy złapali swoje notatki, datapady i ruszyli do domów. Young wyszedł jako ostatni. Wsiadł na swoją Hondę i ruszył do domu.

V

Matka i Emily już spały. Frank usiadł na kanapie, tuż obok syna. Michael opowiedział mu o swoim najnowszym zadaniu.
- Ho,ho. Poważna sprawa. Powiedz mi, co myślisz o tym wszystkim? Mów wprost - powiedział Frank.
- Zastanawiam się, czy on naprawdę zabił te pół miliona batarian...
- A jeśli tak? - ciągnął temat ojciec, wyraźnie ciekawy opinii swojego syna.
- A jeśli tak, to sądzę, że miał powód. To musiał być cholernie dobry powód, tato. Shepard zawsze starał się działać jasno i klarownie. Nigdy dla własnej korzyści.Trudno mi uwierzyć, żeby zabił setki tysięcy istot, bo po prostu "nie lubił batarian", jak mówią niektórzy.

Frank spojrzał na gazetę leżącą na krawędzi stołu, przy którym zwykle pijał z żoną kawę. Był to "The Moon", podrzędny brukowiec, ale Sara lubiła zamieszczane w nim krzyżówki. To przekonało kochającego męża do zakupienia prenumeraty. Na okładce był napis: "Shepard nas ostrzegał! Niedługo czeka nas zagłada!". Artykuł był zapełniony wieloma grafikami autorstwa średnio uzdolnionego rysownika. Przedstawiały wariacje na temat tak zwanych "Żniwiarzy". Treść artykułu dotyczyła ich niechybnego powrotu i zagłady wszelkiego życia w galaktyce. Tekst pisany był wyraźnie w celu zszokowania ludzi i podniesienia sprzedaży. Do gazetki dodawano papierowy model "Żniwiarza". Każda pani domu mogła go sobie złożyć. Jeden taki zdobił właśnie stolik w domu Youngów.

- A co o tym myślisz, Michael? - spytał Frank, wciąż spoglądając na gazetę.
- To jest druga rzecz, obok incydentu z batarianami, która nie daje mi spokoju w sprawie komandora. On nie jest wariatem... Ale wszystko to wydaje się nieprawdopodobne, tato... Próbowałem docierać do źródeł. Nie jako dziennikarz, z czystej ciekawości, ale nic nie znalazłem. Przymierze nie komentuje, w komunikatach Rady Cytadeli wspominają o pokonaniu gethów Sarena... Ale ja czuje, że coś jest nie tak, czegoś nam nie mówią...
Frank wstał z kanapy i przeszedł kilka metrów. Nad staromodnym kominkiem było pudełko, do którego praktycznie nie zaglądał. Tym razem, zrobił to. Wyciągnął łańcuszek z wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa i ponownie usiadł na kanapie, obok syna, dając mu go w prezencie.

- Synu, wiem, że nie wierzysz w Boga. A może i wierzysz, ale w nieco inny sposób niż twoja mama. Ja też mam takie wątpliwości. Pewnie bardzo podobne do twoich. Mam złe przeczucia... Ta twoja podróż... Chcę, żebyś trzymał to przy sobie cały czas. Kiedyś często go nosiłem. Należał do mojej matki. Potem poznałem twoją mamę, założyłem rodzinę. Życie wiele nam dało. Wierzyłem czy nie, to świecidełko było dla mnie szczęśliwe. Weź je ze sobą i pamiętaj, nie zaniedbuj swojego umysłu. To jest prawdziwa siła mężczyzny - powiedział Frank, po czym wstał z kanapy i poszedł do sypialni. Michael postanowił chwycić książkę i wyjść na świeże powietrze.

Noc była jasna. Księżyc świecił wysoko na niebie. Michael spojrzał na Srebrzysty Glob, zawieszony w ciemnościach nocy. Był tam jeden dzień po nim, po Shepardzie. Słyszał, że komandor zawsze działa w trzyosobowych zespołach. To, co widział... Cieszył się, że Shepard walczył z maszynami. Tylu ludzkich ofiar by nie zniósł. To wyglądało, jakby przed Księżyc przeszedł rozsierdzony bóg wojny. Young usiadł na prostej, drewnianej ławce, zapalił małą lampkę i otworzył książkę. Była to "Odyseja" Homera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz